Rzeczywistość, w której umarłam

To opowiadanie powstało na podstawie historii, którą usłyszałam kilka lat temu. Język celowo jest trochę kulawy.

Rzeczywistość, w której umarłam

Kiedy ma się siedemnaście lat i mieszka się w praktycznie spalonej wsi w środku lasu, nie wiele myśli się o przyszłości. Byle by tylko włożyć coś do garnka, byle by się nie rozchorować. I jeszcze byle by zbytnio nie marznąć w zimie. Ludzkie potrzeby stają się nagle bardzo ograniczone.
Kiedy zaś pojawia się przystojny chłopiec z sąsiedniej wsi, którą wojenna pożoga jakimś cudem oszczędziła, kiedy ów chłopiec zapewnia nas o swej miłości i obiecuje, że odtąd będzie już lepiej, trudno o większe szczęście. Gdy jednak chłopiec nas porzuca, a wraz z nim odchodzi sen o życiu w jako takim dostatku, wpada się w rozpacz. Zaczyna się dostrzegać, że po jutrze też jest dzień i, że ten dzień trzeba będzie jakoś przeżyć; bez chłopca, bez przytulnego domu i z pustym żołądkiem.
Pogrążona w żalu, początkowo nie zwracałam uwagi na to, że moje miesięczne krwawienia ustały. Zapomniałam o nich właściwie. Zawsze dokuczały mi do tego stopnia, że nie mogłam wtedy pracować w polu, a teraz miałam spokój. Pewnie nie myślałabym o tym jeszcze długo, lecz któregoś kwietniowego poranka, jakoś zaraz po Wielkanocy, poczułam się bardzo niedobrze. Ciągnęło się to przez kilkanaście następnych dni. Około południa dochodziłam do siebie, by nazajutrz wszystko się powtarzało. Dolegliwości w końcu ustały, jednak we mnie narastał niepokój. Matka zdawała się niczego nie podejrzewać, ale nie wiedziała przecież ani o krwawieniach, ani o tym, co było z chłopcem. Ja natomiast wiedziałam o ciąży tyle, ile nasłuchałam się od kobiet ze wsi, ale dość by zaczęło mi się to wszystko układać w głowie. Pojęłam, że mogłam sobie napytać biedy.
Moi dwaj bracia nie wrócili z Majdanka, a młodsza siostra umarła w poprzednim roku. Ja jedna rodzicom zostałam. Ojciec pewnie by wolał, żeby został Jasiek, albo Wojtek, a nie nieszczęsna córka, z którą, jak mawiał, „zawsze ino kłopot”.
Miał rację. Kłopot. A za kilka miesięcy jeszcze większy kłopot. Dodatkowa gęba do wyżywienia. Tego, że rośnie we mnie dziecko, byłam już więcej, niż pewna. Nieznośny głód towarzyszył mi stale i senność, której nie potrafiłam się oprzeć dopadała mnie w ciągu dnia.
– Coś ty córuś inaczej wyglądasz – powiedziała matka wieczorem, ósmego maja. Wiem dobrze kiedy to było, bo to przecież świętego Stanisława. – Taka jakaś żeś się bardziej okrągła na buzi zrobiła.
– A, bom dużo sera jadła – odpowiedziałam. Nie mieliśmy dużo sera. Matka zaczęła mi się dokładnie przyglądać, ale nic więcej nie mówiła.
Obudziłam się w środku nocy, sparaliżowana strachem. Rodzice niczego się nie domyślają, lecz nie da się tego już zbyt długo ukrywać, a ojciec mnie zatłucze, jeśli się dowie. Mój chłopiec za mnie nie wyjdzie, choćby i go zmusili, bo ma już żonę. Przez cały czas mnie zwodził. Przez cały czas chodził do swojej narzeczonej i do mnie. Tak. Ojciec mnie zatłucze. Matka nie zdoła go powstrzymać, nawet jakby chciała. A jeżeli nie zatłucze na śmierć, to wygoni z domu. Nie będę miała gdzie się podziać, bo nikt nie przyjmie do domu dziewuchy z bękartem. Ludzie mają dość swojej biedy.
Z samego rana, zanim jeszcze rodzice się pobudzili, wstałam cichutko i zabrawszy z sobą solidny kawał powroza, wyszłam z szopy, która służyła nam za schronienie. Szłam tak przez wieś, a później coraz głębiej w las, nie patrząc dokąd. Myślałam, czy nie zaczekać jeszcze trochę, bo to był ważny dzień. Do wsi przyjeżdżał ksiądz biskup. Nigdy go nie widziałam i bardzo chciałam zobaczyć, ale w końcu pomyślałam sobie, że się nie godzi.
Poranek był ciepły, ptasie śpiewy prawie ogłuszały. Zwinięty powróz, który trzymałam pod pachą, dodawał mi odwagi. Wystarczy chwila i to wszystko się skończy. Raz na zawsze zniknie spalona wieś, głód, ból, niechciane dziecko. Zniknie lęk. Przede wszystkim lęk.
Znienacka przyszło zmęczenie. Zdarzało mi się to, jednak tym razem było nieco inaczej. Nogi mi drżały, a w głowie kręciło się tak bardzo, że upadłam, gdzie stałam. Nie było za wygodnie leżeć twarzą do ziemi i jeszcze na dodatek mrówki zaczęły mnie obłazić, ale o podniesieniu się nie było nawet mowy. Namacałam ręką zwój powroza, który upadł gdzieś obok mnie i zacisnęłam na nim palce. Nie mogę go zgubić. Najważniejsze, żeby go nie zgubić.
Z trudem doczołgałam się do najbliższych krzaków, co na szczęście uwolniło mnie od mrówek. Już ostatnim wysiłkiem woli odwróciłam się na plecy.
Leżałam i patrzyłam w górę, na strzępki nieba między liśćmi. Tam na pewno nie pójdę. Ci, którzy wieszają się jak zdrajca Judasz, smażą się w piekle. Tak mówił ksiądz proboszcz. Ale może Bóg Ojciec jest dobry? Może, jak mu wytłumaczę na sądzie, że nie było tu dla mnie miejsca, zlituje się i oszczędzi mi piekła? Przecież Jezus przebaczał grzesznicom, takim jak ja.
Bałam się. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam powroza. Zimny pot oblepiał całe moje ciało, serce tłukło się jak oszalałe, jakby chciało wyrwać się z piersi, odfrunąć, zanim raz na zawsze zakończę jego pracę.
Drżałam. Zaraz to zrobię. Zaraz. Tylko niech przejdzie to zmęczenie i ten ból brzucha. Niech troszeczkę ustąpi. Choć troszeczkę, żeby dało się stanąć na nogach.
Wypatrzyłam sobie drzewo, odpowiadające moim zamiarom. Pieniek, na którym można by stanąć też leżał nieopodal, jakby ktoś zostawił go tam specjalnie dla mnie. Wystarczy wstać, wziąć sznur, zrobić pętlę…
Wtuliłam policzek w chłodną ściółkę. Dotarło do mnie, że twarz mam mokrą od łez. Jeszcze chwilkę. Jak wilga nad moją głową przestanie śpiewać… Wtedy wstanę.
Wtem usłyszałam czyjeś kroki. Przybliżały się. Zatrzymały się na chwilę, ale zaraz znów się rozległy. Kątem oka zobaczyłam wysoką postać w stroju księdza. Zamknęłam i ponownie otworzyłam oczy. Nie zniknął. To nie był nasz proboszcz. Nie znałam go. Wystraszyłam się nie na żarty, ale nie miałam siły się ruszyć. Podszedł jeszcze kilka kroków i ukląkł tuż obok mnie. Nad sobą ujrzałam surową twarz. Jego przenikliwe spojrzenie już całkiem mnie przestraszyło, ale gdy się odezwał, mówił łagodnie, głosem głębokim, przyjemnym.
– Wstań dziecko, bo się zaziębisz. – Dotknął lekko mojej ręki. Dłoń miał ciepłą. Zdziwiło mnie to. Nie wyglądał na osobę, która ma ciepłe dłonie.
– To nie ważne – wychrypiałam. – Nie ważne.
Przewiercał mnie wzrokiem, w końcu dostrzegł sznur, potem pieniek pod drzewem. Coś w jego twarzy się zmieniło. Nie wiem jak to nazwać, ale się zmieniło.
– Jak masz na imię? – zapytał.
– Stasia – odpowiedziałam, prawie szeptem. Nie umiałam mu nie odpowiadać. Myślę, że pod tym spojrzeniem odpowiadałby każdy.
– To tak, jak moja siostra – stwierdził. – Nie możesz wstać?
– Mogę, ale nie chcę – skłamałam. To znaczy, nie do końca skłamałam, bo co prawda nie mogłam, ale i nie chciałam.
– Możesz, ale nie chcesz? – powtórzył. – Dziecino droga, co ty opowiadasz?
Przyciągnęłam do siebie sznur. Męczyło mnie to wszystko. Zacisnęłam powieki, szukając ucieczki od tych świdrujących oczu.
– Nie córeczko, tego nie zrobisz – usłyszałam jeszcze i straciłam świadomość.
Obudził mnie silny zapach ziół. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam nad sobą straszliwą twarz z jednym zamkniętym okiem i ogromną blizną, ciągnącą się od nosa do ucha. Rozpoznałam tę twarz. W lesie mieszkała taka kobieta. Nazywaliśmy ją Augustą, diabeł jeden wie dlaczego. Chyba nikt nie słyszał, jak ma naprawdę na imię, ani skąd pochodzi. Mówili, że przyjechała koleją zaraz po wojnie i została. Umiała leczyć i leczyła, jak się do niej z czymś poszło.
– No, skarbie, najwyższa pora – przemówiła swoim dźwięcznym głosem. Przytrzymywała na moim czole jakiś chłodny okład. Leżałam na wypełnionym gryczaną łuską sienniku, w jej chałupie.
– Był tu obcy ksiądz – powiedziałam nie myśląc za wiele.
– Ano był – przyznała. – Przyszedł tu do mnie. Myślałam, że mnie będzie wyklinał, że niby jestem wiedźma, ale on mi ciebie w tych krzakach z tym twoim sznurem pokazuje i mówi: „Tak mi się coś widzi, że to biedactwo chce się wieszać”. Na to ja mu mówię: „Eee tam, proszę księdza, zaraz jej te durnoty z głowy wybiję. Niech tylko do siebie przyjdzie”. Przynieśliśmy cię tu we dwoje. Źle nam to szło, bo ja przecież kaleka, a on też chyba nie do końca zdrów, ale daliśmy radę. Tak mnie uściskał, jakby mojej szpetnej gęby nie widział, nas obie bożej opiece polecił i poszedł.
– Kto to był? – zapytałam, tylko po to, żeby nie przestawała mówić. Słuchanie jej głosu napełniało mnie spokojem.
– A nie wiem – odparła, uśmiechając się lekko. – Ale jego mowa, ruchy, zdradzały jakąś szlachetność. Nie ma tu u nas takiego. – Nie była stara i gdy się uśmiechała, nie wyglądała tak przerażająco. Zaraz jednak uśmiech zniknął. – Potem się porobiło, skarbie. Straciłaś dziecko. Nie wiedziałam, czy wyżyjesz. Oczu nie otwierałaś, a ja nie miałam kogo na pomoc zawołać. Ktoś się tu po nocy kręcił, coś gadał. Strach było wychodzić.
Taka wiadomość powinna przynieść mi ulgę. Wcale nie przyniosła, choć przecież mój kłopot został rozwiązany. Milczałam przez resztę dnia.
Nazajutrz Augusta powiedziała, że nic mi już nie będzie i, że mogę iść. Poszłam więc do wsi, bo co było robić.? Powietrze, zapachy wokół wydawały mi się jakieś inne, bardziej rześkie niż zwykle. Pewnie dlatego, że czułam się nadzwyczaj dobrze.
Słońce dopiero wschodziło i nikogo ze wsi jeszcze nie widziałam. Otworzyłam cicho drzwi naszej szopy i weszłam. To, co stało się później, do tej pory śni mi się w koszmarach.
– O Boże przenajświętszy! Boże! Boże! Boże! – wrzasnęła matka, wypuszczając z rąk gliniany dzban z wodą. – Po coś tu wróciła, duszo potępiona!? – W jej oczach pojawiły się łzy. Stałam jak skamieniała, nie rozumiejąc, co się dzieje. – Po coś tu przyszła!?
– Co się drzesz, babo!? – Do szopy wszedł ojciec. Zobaczył mnie i zbladł zaraz.
– Matko… ojcze… – szepnęłam.
– Panienko Przenajświętsza! Nasza córka po śmierci upiorem się stała!
– A jak inaczej miało być? – Policzki matki na przemian to bielały, to czerwieniały. – Jak miało być inaczej, kiedyśmy ją powieszoną na gałęzi znaleźli?
– Ano prawda.
Nim się spostrzegłam, ojciec chwycił mnie mocno za ręce.
– Chodź, Tereska! – zawołał do matki. – Musim coś z tym zrobić.
Wrzeszczałam i wyrywałam się, gdy wlókł mnie przez wieś. Ludzie zaraz powychodzili i patrzyli z przestrachem.
– Boże, co za przekleństwo. Staśka od Burych z grobu wylazła – mówili. Niczego nie pojmowałam. Do ojca dołączyli dwaj sąsiedzi, Rzepa i Rydlik. Matka szła z tyłu, zawodząc tak, jakby sama zmieniła się w upiora.
Zawlekli mnie na cmentarz. Mój strach nie był już zwykłym strachem, lecz zaczął dochodzić do granicy szaleństwa. Do tej granicy, za którą człowiek, nawet niezbyt silny, potrafi drugiemu połamać kości, albo i zamordować.
– Puśćcie mnie! Cóż ja wam zrobiłam! – krzyczałam.
– Może trzeba księdza? – odezwał się Rydlik.
– Ksiądz nie do takich rzeczy – mruknął ojciec. – Patrz lepiej. Nawet grobu nie rozkopała.
I ja spojrzałam. Przed sobą miałam świeży, ziemny grób. Czytać umiałam już wtedy całkiem dobrze, więc szybko poskładałam litery na tabliczce, umieszczonej na drewnianym krzyżu.
Stanisława Bury,, ur. czerwiec 1930, zm. 9 maja 1947.
Pokój jej duszy.
– Dawaj szpadel, Tereska – nakazał ojciec. – A ty Gienek rozpal ogień. Spalim ją najpierw, to może więcej nie wylezie.
– Ale ja żyję! – wrzasnęłam z wszystkich sił. – Nie jestem upiorem!
Ten krzyk, najgłośniejszy chyba ze wszystkich, musiał na chwilę wytrącić ojca z równowagi, bo szarpnęłam rękami i jakimś cudem udało mi się oswobodzić. Gdy poczułam, że mogę biec, po prostu biegłam przed siebie. Gonili mnie, lecz po jakimś czasie przestali. Nie mieli tyle sił, nie byli tak zwinni, jak ja. Nie słysząc ich już, wyczerpana, skuliłam się w jakichś krzakach. Podniosłam się zaraz, bo wydało mi się, że kogoś słyszę. Na szczęście to nie był nikt z pogoni. Chyba sam Bóg znów zaprowadził mnie w pobliże chatki Augusty, a może i w te same krzaki. Kobieta szła w moją stronę, swym powolnym, sztywnym krokiem. Uśmiechała się.
– A mówią, że się powiesiłaś, zaraz po Świętym Stanisławie.
– Nie powiesiłam się – załkałam. – Uratowałaś mnie przecież, razem z tym obcym księdzem. – Na jej twarzy pojawiło się zdumienie.
– Toż przecież widzę, że się nie powiesiłaś – odpowiedziała. – Widocznie kogoś innego chowali.
– Tam jest mój grób. Oni wszyscy myślą, że zmieniłam się w upiora.
– A to dopiero. – Augusta potarła czoło, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. – Dziwne – stwierdziła w końcu.
Następną noc spędziłam u niej. Nie mówiła wiele, wyraźnie nad czymś się głowiła. Rano powiedziała mi, żebym poszła do Stalowej Woli, bo skoro biorą mnie za upiora, nie mam tu już czego szukać.
– Tam jest huta, tam dostaniesz pracę i zamieszkać będziesz miała gdzie. Pytaj po drodze ludzi jak iść. Jeszcze dziś wieczorem powinnaś dojść.
Tak zrobiłam i rzeczywiście dostałam w hucie pracę, za którą mogłam się utrzymać. Nie było lekko, ale życie się poukładało. Osiadłam w tym mieście na stałe, w końcu wyszłam za mąż. Księdza o przenikliwym spojrzeniu zobaczyłam kilka miesięcy po ucieczce ze wsi, na zdjęciu, w gazecie, a jeszcze później widywałam wiele razy w telewizji. Pomyślałam sobie, że gdybym go teraz spotkała, pewnie nie miałabym odwagi podejść i powiedzieć mu, że wydarzyło się coś dziwnego, że choć mnie uratował, w mojej rodzinnej wsi jest mój grób. A może, jak Augusta, niczego by nie pamiętał?
Kusi mnie czasem, by sprawdzić, czy grób nadal jest na naszym małym cmentarzu, by dokładnie przyjrzeć się tabliczce. Ale raczej tego nie zrobię. Czasami sobie myślę, że gdy dokonujemy ważnego wyboru, coś w naszym życiu pęka na dwoje, że rysują się przed nami drogi, którymi możemy podążyć. Czy mogło się zdarzyć, bym podążyła obiema na raz? Nie ważne. Żyję. I to się liczy.

21 komentarzy

  1. agatakantylena25 said:

    Wow, jakie pomysłowe i fascynujące, Braaaawo!

    11 czerwca 2019
    Reply
  2. Zuzler said:

    Jak zwykle ciekawe.

    11 czerwca 2019
    Reply
  3. Julitka said:

    Skłaniające do przemyśleń.

    11 czerwca 2019
    Reply
  4. ambulocet said:

    Podpisuję się pod poprzednikami.

    11 czerwca 2019
    Reply
  5. tomecki said:

    Będzie nudno, ale cóż… Lubię to.

    12 czerwca 2019
    Reply
  6. Elanor said:

    To jest piękne, obudzić się rano z taką makabryczną wizją.

    12 czerwca 2019
    Reply
  7. rafalko112 said:

    Suuuuuupcio.

    12 czerwca 2019
    Reply
  8. Monia01 said:

    Dobre, dobre.

    12 czerwca 2019
    Reply
  9. Zuzler said:

    ALe do jakich przemyśleń taki tekst może skłaniać, to ja nie wiem.

    12 czerwca 2019
    Reply
  10. armand said:

    Super bardzo fajnie się czytało

    12 czerwca 2019
    Reply
  11. ambulocet said:

    Zuzler
    No na przykład do przemyśleń o wykluczeniu. Jak tak wczuć się w położenie głównej bohaterki, sytuacja nie do pozazdroszczenia. Własna rodzina chciała ją zabić jako upiora. Zresztą jej obawy wcześniej też coś mówią o niektórych wiejskich społecznościach, dawniejszych zwłaszcza, ale tych współczesnych pewnie jeszcze w jakimś procencie też. Wygląda na to, że rodzice bohaterki byliby gotowi conajmniej ją wykląć z powodu nieślubnego dziecka. Wyra źny przykład dominacji podejścia pod tytułem co ludzie powiedzą nad miłością rodzicielską. Chyba coś jeszcze miałemm na myśli, ale wyleciało mi teraz zgłowy. Te przytoczone przeze mnie przykłady już są dość refleksyjne. Przykładowo sprawa tego, czy tamta społeczność nie powinna się tak zachowywać pozostaje otwarte, bo z ich perspektywy był to światopogląd, w którym wyrośli. Tak samo trudne jest pytanie, jak oceniać bohaterkę, która chciała się zabić, zwłaszcza, że w grę wchodziło też życie dziecka.

    12 czerwca 2019
    Reply
  12. Julitka said:

    A zastanawiałaś się @Zuzler, jak wyglądało życie Stasi po przeprowadzce?
    Elanor napisała lekko, że „poszła, wyszła za mąż, dostała pracę”, ale z jakimi trudnościami, z jaką walką się to wiązało? Rozpamiętywanie rodziny, rodzinnej wioski i tajemniczego Księdza… Przecie to trauma!

    13 czerwca 2019
    Reply
  13. Zuzler said:

    No tak, a jaką traumę miał po całej sprawie Czerwony Kapturek, prawda?

    13 czerwca 2019
    Reply
  14. Elanor said:

    Hahahahahaha! Wiecie co? Z tym Czerwonym Kapturkiem to nie jest głupie, tyle, że już motyw przerobiony na wszystkie strony.
    Co może warto zaznaczyć, w tym opowiadaniu są elementy z prawdziwej historii, którą usłyszałam kiedyś chyba od którejś z sióstr babci.

    13 czerwca 2019
    Reply
  15. Tygrysica said:

    A mnie się najbardziej podobają wątpliwości, bo skoro znaleźli ją na tej gałezi, chyba matka i ojciec poznali córkę i z nikim jej nie pomylili, to kim była owa żywa Stasia? A może ta, która wisiała była nie prawdziwa, może to było jakby równoległe ciało, równoległa rzeczywistość? Lubię takie opowiadania, które zostawiają w człowieku niepokój i miejsce na rozmyślania, które niezmiennie zaczynają się od: „A może”.

    13 czerwca 2019
    Reply
  16. Elanor said:

    @Tygrysica
    Nie chcę niczego narzucać, ale pisałam właśnie z myślą o alternatywnej rzeczywistości.

    13 czerwca 2019
    Reply
  17. jamajka said:

    Jezu, co to było? Znaczy ładne. Ale zlękłam się.

    13 czerwca 2019
    Reply
  18. Elanor said:

    No. I to jest prawidłowa reakcja. xd

    13 czerwca 2019
    Reply
  19. Julitka said:

    @Zuzler
    Polecam Wielkie Konflikty, odcinek z Kopciuszkiem.

    15 czerwca 2019
    Reply
  20. Monte said:

    O wow! Dobre! Tylko zastanowiło mnie jak to się stało, że ta dziewczyna niby się powiesiła i wszyscy z jej wsi myśleli, że nie żyje, a ona przeżyła i wyprowadziła się do miasta.

    14 lutego 2022
    Reply
  21. Elanor said:

    O matko, zapomniałam, że to tu jest! Generalnie miałam wtedy rozkminy na temat alternatywnych rzeczywistości.

    16 lutego 2022
    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *