Kategoria: <span>Zmierzch literatury, czyli proza w moim wykonaniu</span>

Witajcie!
Na początek muszę Wam zakomunikować, że powiedzenie, że ktoś pisze do szuflady, w moim przypadku właśnie przestało mieć znaczenie metaforyczne. W tej chwili na kolanach mam klawiaturę bluetooth, na szafce obok stoi monitor brajlowski, a w szufladzie tej samej szafki znajduje się mój stary iPhone, na którym to wszystko się zapisuje. Szczyt luksusu toto nie jest, ale każdy orze jak może. Przynajmniej mam teraz możliwość pisania bez rozpraszania.
W związku z tym przedstawiam Wam dwa opowiadania z cyklu „Stacja Awalon”. Znacie obydwa. No dobrze, jedno i trzy czwarte; drugie właśnie dokończyłam. Zdecydowałam się wrzucić je razem, żeby miało to jakikolwiek sens. Jestem w trakcie pisania trzeciego i ostatniego. Obydwa, w szczególności drugie, są kompletnie skopane pod względem narracyjnym. Nie prowadzi się w ten sposób narracji trzecioosobowej. Nie poprawiałam ich już jednak, bo sprowadzałoby się to do przepisania wszystkiego na nowo. Może kiedyś.
Mimo wszystko, życzę miłej lektury.

Zmierzch literatury, czyli proza w moim wykonaniu

Tym razem chciałam sprawdzić, czy potrafię całkowicie zmienić styl. Ostrzeżenie, jak na moje standardy, jest słownictwo. I… No cóż, cała ta historyjka jest dość specyficzna.

## Groszek

Groszek zdechł jakoś na początku października i miał do tego pełne prawo; siedemnaście lat dla takiego małego, burego kundelka, to jak dla człowieka setka. Albo i więcej. Można ten sędziwy wiek uznać właściwie za spore osiągnięcie, jeśli weźmie się pod uwagę ulubione rozrywki Groszka, do których zaliczało się między innymi przebieganie przez ulicę dokładnie wtedy, gdy jakiś wariat sprawdzał jak szybko można jechać ciężarówką w terenie zabudowanym, nie tracąc przy tym prawa jazdy. Według obliczeń, delikatnie mówiąc, poirytowanych mieszkańców, na tej cholernej ulicy, tylko w ciągu ostatniego roku zginęło jedenaście kur, pięć kotów i dwa jeże. Groszkowi jednak zawsze się udawało, podobnie jak Nerusiowi, wilczurowi z sąsiedztwa. Obydwu psom powszechnie wróżono marny koniec, ale Groszek opuścił ten świat bez szczególnych cierpień. Do końca trzymał się na swoich krzywych, czterech łapach, nawet nie oślepł, ani nie ogłuchł. Po prostu, jak stwierdził Marek, jego właściciel, naturalna kolej rzeczy w końcu dobrała mu się do chudego tyłka. Położył się na swoim posłaniu w szopie, wcześniej obróciwszy się trzy razy, zasnął i więcej się nie obudził.

Zmierzch literatury, czyli proza w moim wykonaniu

Język celowo jest… trochę kulawy.

## Rzeczywistość, w której umarłam

Kiedy ma się siedemnaście lat i mieszka się w praktycznie spalonej wsi w środku lasu, nie wiele myśli się o przyszłości. Byle by tylko włożyć coś do garnka, byle by się nie rozchorować. I jeszcze byle by zbytnio nie marznąć w zimie. Ludzkie potrzeby stają się nagle bardzo ograniczone.

Zmierzch literatury, czyli proza w moim wykonaniu