Lwiczka 8. – Paproć księżycowa – „Harry Potter” fanfiction

Dopadło mnie ostatnio trochę różnych spraw, ale udało mi się w końcu sprawdzić i poprawić rozdział. I daję Wam go na pożarcie, jak zwykle z nadzieją, że lektura sprawi komuś przyjemność.

Rozdział 8.

Paproć księżycowa.

W ponure, sobotnie przedpołudnie, na tydzień przed Nocą Duchów, Minerwa czekała w sali wejściowej na profesora Slughorna, dla którego znów miała zrobić coś w ramach szlabanu. Przez ostatnie tygodnie wykonywała prace dla woźnego, polegające głównie na czyszczeniu bez użycia magii różnych, nikomu niepotrzebnych przedmiotów. Zaczynało jej to doskwierać. Zwykle zajmowało pół soboty, a nauki było dużo i w rezultacie prawie nie miała wolnego czasu. Slughorn zapowiedział, że tym razem również pójdą do lasu, co, choć była trochę przeziębiona, przyjęła niemal z radością. Zawsze to kilka godzin na świeżym powietrzu, a nie wśród zakurzonych mebli, w towarzystwie woźnego Pringle’a, który, gdyby tylko mógł, połowę uczniów, a nawet niektórych profesorów, profilaktycznie zesłałby do Azkabanu. Nie było żadną tajemnicą, że nie znosi Aschenwalda, a i profesorowi Beery’emu musiał mocno zaleźć za skórę, bo ten unikał go jak ognia. Plotka głosiła, że Pringle pracował kiedyś dla banku Gringotta, lecz z jakiegoś powodu został zwolniony, z czym nigdy się nie pogodził.
W zamku panował spokój. W soboty, zajęcia odbywały się tylko przed obiadem, a w praktyce trwały najczęściej dwie godziny. Uczniowie, którzy byli już wolni, pozaszywali się w swoich dormitoriach i jedynie nieliczni od czasu do czasu przemykali po korytarzach, znudzeni i senni. Nawet Irytek nie rozrabiał, a przynajmniej nie w sposób rzucający się w oczy.
W pewnym momencie wielkie, dębowe drzwi się otworzyły. Minerwa, która zagapiła się na schody, odwróciła się i zobaczyła zmierzającą w jej stronę niewysoką kobietę w błękitnej pelerynie, z narzuconym na ramiona szalem z białej wełny. Nigdy wcześniej jej nie widziała. Może to któraś z nauczycielek, prowadzących zajęcia dla starszych klas? Nie, raczej nie. Na pewno zauważyłaby ją przy stole prezydialnym w wielkiej sali. Kobieta sprawiała wrażenie bardzo delikatnej. Miała sięgające pasa, platynowe włosy, w żaden sposób nie upięte, jedynie przyozdobione spinką z małymi, błyszczącymi kamyczkami. Jej twarz, o miękkich rysach i gładkiej, kremowej cerze, mogłaby należeć do młodej osoby, ale Minerwa podświadomie czuła, że nieznajoma ma więcej lat, niż wskazuje jej wygląd. Z jej okolonych drobnymi zmarszczkami, wyrazistych oczu barwy czekolady, biły spokój i mądrość, jakie widuje się zwykle u najstarszych ludzi, u tych, którzy – jak mawiał ojciec – nie obawiają się już trudów życia, lecz traktują każdy kolejny dzień jak najwspanialszy dar. Minerwa znała to spojrzenie. Tak patrzyła ponad stuletnia prababcia Emmy. I stary pan Finley, który często przychodził do nich coś pożyczyć. I nawet Prudence, lekko stuknięta staruszka, która całymi dniami przesiadywała w ruinach zamku i każdemu, kto chciał jej słuchać, opowiadała legendę o srebrnej lwicy. U nich nie było to jednak aż tak uderzające, nie miało w sobie tak wielkiego magnetyzmu. Minerwie przyszło na myśl, że gdyby wpatrywała się w oczy tej kobiety dostatecznie długo, dojrzałaby w nich odbicia dawno minionych wydarzeń.
– Dzień dobry – powiedziała, skłaniając lekko głowę. Kobieta spojrzała na nią i odpowiedziała z uśmiechem. Miała piękny, ciepły głos. Ruszyła po schodach, zamiatając połami peleryny. Po chwili z góry dobiegł czyjś okrzyk:
– Nel! Och, Nel! To ty!
– Wiem, że to ja. Choć masz rację, nie zaszkodzi czasem przypomnieć – odpowiedziała ze śmiechem kobieta, a Minerwie aż zaparło dech. Ten głos był inny od wszystkich, jakie kiedykolwiek słyszała. Nie potrafiła określić, na czym dokładnie polega różnica, ale była nią urzeczona.
– Wspaniale wyglądasz. – To był bardzo uradowany Dumbledore.
– Dziękuję, ty również. Byłam w Hogsmeade, więc pomyślałam, że cię przy okazji odwiedzę.
– I bardzo słusznie. Od wieków się nie widzieliśmy.
– Od sierpnia, mój drogi. Od sierpnia.
– Naprawdę?
Obydwoje się zaśmiali.
– Właśnie… Od ponad roku nie widziałem Jane Kossak – powiedział Dumbledore. – Nie wiesz może, jak się miewa? Czy w ogóle jest w kraju?
– Ostatnio była w Norwegii. Ale pytaj Newta, być może ma bardziej aktualne informacje.
– Pytałem. Odesłał mnie do ciebie.
– Acha. No cóż… Wiesz, że Jane jest jak dym. Nawet sowy nie mogą jej namierzyć.
– Może Fawkesowi by się udało, ale kłopot w tym, że nigdy jej nie widział. Zastanawiam się, czy gdyby tak pokazać mu fotografię…
– Tak myślisz? Spróbuj. Ale dlaczego właściwie szukasz Jane? Coś się stało?
Minerwa, nie do końca świadomie postąpiła kilka kroków do przodu. Nie miała w zwyczaju podsłuchiwać, jednak trudno mówić o podsłuchiwaniu, kiedy ktoś rozmawia na korytarzu i to całkiem głośno.
– Nie – odparł Dumbledore. – Po prostu chciałbym ją o coś zapytać.
– I dlatego chodzi ci po głowie wysłanie za nią feniksa z listem gończym?
– Nie, zastanawiam się tylko.
– Oj, Albusie, ostrzegam cię, mam skatalogowane te twoje miny i ta akurat jest opisana jako bezczelne kłamstwo.
Minerwa stłumiła chichot. Sporo by dała, by ich teraz widzieć.
– Nel, proszę cię. Co ty wygadujesz? – Dumbledore dusił się ze śmiechu. – To nic takiego. Po prostu trochę dziwna sprawa, na którą Jane prawdopodobnie mogłaby rzucić odrobinę światła.
Gwałtowny napad kaszlu sprawił, że Minerwa nie zrozumiała następnych słów. Dotarł do niej jedynie odgłos zamykanych drzwi. Ale i tak zobaczyła i usłyszała dość, by miała nad czym rozmyślać.
Jane Kossak, co za dziwaczne nazwisko. Była przekonana, że widziała je w jakiejś książce, albo w gazecie. Ciekawe, czym może się zajmować osoba, która się tak nazywa. Pewnie czymś wyjątkowym, skoro tak trudno ją znaleźć. I kim właściwie jest tajemnicza Nel o pięknym głosie? Krewną Dumbledore’a? Całkiem możliwe. Przecież nauczyciele też mają jakieś rodziny.
Na schodach pojawiła się Fannie. Była przeraźliwie blada, wlokła się jak na ścięcie. Minerwa zupełnie zapomniała, że również z nimi idzie. Na ostatnich zajęciach Slughorn przyłapał ją na ściąganiu, gdy mieli bez zaglądania do notatek uwarzyć prosty wywar wzmacniający. Bardzo się na nią rozgniewał. Ponoć rzadko rozdawał szlabany, lecz tego jej nie podarował.
Fannie bez słowa stanęła obok Minerwy i zaczęła gryźć końcówkę swego kasztanowego warkocza.
– Smacznego – mruknęła Minerwa, krzywiąc się lekko, ale Fannie jakby tego nie usłyszała. Przestała dopiero, gdy nadszedł Slughorn, zadyszany tak, jakby obiegł cały zamek, od lochów, aż po szczyt wieży astronomicznej.
– Wykończą mnie kiedyś. Wykończą – oznajmił, z trudem łapiąc powietrze. – Ciągle czegoś ode mnie chcą. Jak tak dalej pójdzie, nie dożyję do emerytury.
Minerwa usłyszała w głowie głos Jimmy’ego Robinsa, odpowiadający złośliwie, że opiekunowie Slytherinu z reguły nie dożywają do emerytury, bo uczniowie, których uczą spiskowania, w pewnym momencie zaczynają ich przerastać umiejętnościami. Okazywana przez Gryfonów na wszelkie możliwe sposoby niechęć do Ślizgonów, wydawała się Minerwie przesadzona. Owszem, Ślizgoni bywali nieprzyjemni, ale w Gryffindorze też znalazłyby się osoby o równie paskudnych charakterach, dlatego ciągłe docinki pod adresem Ślizgonów, uważała za niesprawiedliwe.
– Chodźmy – zakomenderował Slughorn, spoglądając na srebrny, kieszonkowy zegarek. – Powinno nam się udać nie spóźnić na obiad.
Minerwa w duchu odetchnęła z ulgą. Skoro Slughorn planuje wrócić na obiad, zostanie jej wystarczająco dużo czasu, by jeszcze dziś napisać wypracowanie o trollach dla profesor Merrythought i może w końcu będzie miała wolną niedzielę[.
Szli wąską, krętą ścieżką, ledwie dostrzegalną pod burą warstwą opadłych liści. Las był cichy, jedynie od czasu do czasu dało się słyszeć ptasie nawoływania; krótkie, ostre, pozbawione wesołości. Jesień, w swej najbrzydszej postaci, rozpanoszyła się na dobre. Trudno było pozbyć się wrażenia, że wszystko wokół szarzeje, marnieje i umiera. Po niedawnych kolorach nie pozostał najmniejszy ślad. Nawet przebłyski słońca nie były w stanie tego zmienić. Deszcz akurat nie padał, lecz wisiał w powietrzu w postaci nieprzyjemnej wilgoci, wdzierającej się za kołnierz i osiadającej na ubraniu. Minerwa ucieszyła się, że zabrała dodatkowy sweter.
Slughorn przystawał co chwilę i podnosił coś z ziemi, albo obcinał z krzaków gałązki. Wszystko wrzucał do przewieszonej przez ramię, płóciennej torby. Poruszał się po lesie bardzo pewnie, co już drugi raz zaskoczyło Minerwę. Pulchny, na codzień ubierający się w kosztowne stroje, przy których purpurowy płaszcz Dumbledore’a wydawał się być przyzwoitym, skromnym odzieniem, nie wyglądał na człowieka potrafiącego wybrać się do lasu i wrócić z niego w jednym kawałku.
– Uwaga! Tu jest trochę wody! – zawołał. Minerwa ominęła kałużę, przechodząc po leżącym nieopodal, zwalonym pniu. Wyobraziła sobie, że to most nad rwącą rzeką. Właściwie można by spróbować zmienić tę kałużę w coś większego. Ciekawe, czy by się udało. Obejrzała się na niewielkie zagłębienie w ziemi, wypełnione wodą ze sporą domieszką zgniłych liści oraz utopionych owadów. To chyba nawet nie byłaby transmutacja. Po prostu trzeba by jakimś zastępującym łopatę zaklęciem poszerzyć i pogłębić dołek, a później zwiększyć ilość wody. Zamiana kałuży w rzekę raczej nie może być możliwa. W końcu rzeka to sieć powiązań. Musi koniecznie zapytać profesora Dumbledore’a, czy dzięki magii można kształtować krajobraz w większym stopniu, niż przy użyciu narzędzi znanych Mugolom. Czy na przykład jakiś potężny czarodziej dałby radę tak spłaszczyć Ziemię, by stała się dyskiem? Albo pokryć cały świat lodem? Albo powiększyć morze tak bardzo, żeby zalało wszystkie kontynenty?
Nagle rozległ się plusk, przywodzący na myśl sporą fontannę. Fannie wrzasnęła, gdy od tyłu uderzyła w nie sięgająca szyi fala brudnej, zimnej wody. Minerwa instynktownie wyskoczyła do przodu, omal nie wpadając na Slughorna. Uniesiona jakąś tajemniczą siłą woda opadła szybko, rozlewając się wokół nich.
– Panie profesorze! Kałuża nas zaatakowała! – zawyła Fannie, podskakując w miejscu i rozchlapując powstałe błoto. – McGonagall ją napuściła! Ona zawsze robi takie rzeczy!
Minerwa czuła, że serce tłucze jej się w piersi jak oszalałe. Przecież to nie jej wina. Tym razem naprawdę nie jej wina. Chyba, że już całkowicie traci panowanie nad sobą. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, złapała Slughorna za rękaw płaszcza. Wbiła palce w zaskakująco miły w dotyku materiał, jakby od tego zależało jej życie.
– Panie profesorze, to nie ja – powiedziała drżącym głosem. – Nie mam pojęcia, jak to się stało.
–Nie kłam! – krzyknęła w przypływie rozpaczliwej odwagi Fannie. – Widziałam, jak się odwróciłaś i tam patrzyłaś, ty… ty czarownico!
– Panno Forks, proszę nie opowiadać głupstw – odezwał się Slughorn, gładząc lekko mokre ramię Minerwy. Zawstydzona, puściła jego rękaw, zerkając dyskretnie, czy nie wyrwała w nim dziury. Na szczęście nie wyglądał na uszkodzony. – Oczywiście, że to nie wina panny McGonagall. To był kałużnik.
– Co to jest kałużnik? – zapytała Minerwa, gdy już udało jej się ochłonąć. Oczywiście wcale się nie przestraszyła, bo nie była dzieckiem ani trochę strachliwym. Zaniepokoiła ją jedynie możliwość, że to ona niechcący znów zrobiła coś, czego nie powinna.
– Stworzenie w rodzaju Irytka. Tyle, że zwykle zamieszkuje małe zbiorniki wodne i jest zdecydowanie mniej pomysłowe, niż poltergeist. Właściwie jedyne, co potrafi, to zwiększanie ilości wody i oblewanie każdego, kto przechodzi. Panno Forks, proszę tu podejść.
– Jestem cała mokra, panie profesorze – jęknęła Fannie, człapiąc ku nim przy akompaniamencie nieprzyjemnych mlaśnięć. Za ich plecami rozległ się cichy, lecz wyraźny chichot.
– No tak, dla niego to niezmiernie zabawne – powiedział Slughorn. Wyjął z kieszeni różdżkę i osuszył zaklęciem ich ubrania, co Minerwa przyjęła z wdzięcznością, bo zaczęły nią wstrząsać dreszcze.
Przez następnych kilka minut przedzierali się przez las, który z każdym krokiem wydawał się gęstszy. Fannie rozglądała się bez przerwy, kręcąc głową tak bardzo, że gdy zaskrzypiała jakaś gałąź, Minerwa nie była do końca pewna, czy to nie jej kark. Przygoda z kałużnikiem z jakichś przyczyn wprawiła Slughorna w bardzo dobry nastrój. Można by pomyśleć, że są na wycieczce i właśnie spotkało ich coś niezwykłego, o czym będzie można opowiadać krewnym i znajomym przez następnych dwadzieścia lat.
– Ten tutaj, to jeszcze nic – mówił Slughorn. – Mój przyjaciel, Rene Boulanger, ten Francuz, który odkrył jedyny, bezpieczny sposób przechowywania ekstraktu z pięciogłowu japońskiego, znalazł kałużnika w poidełku dla ptaków. Zostawił go w spokoju, pomyślał, że się wyniesie. Wyjechał na parę dni w Alpy. Jeździ co roku, sam francuski minister udostępnia mu swój domek. I wyobraźcie sobie, dziewczęta, że jak wrócił, miał w domu wodę do wysokości drugiego piętra.
– Och nie! – pisnęła Fannie. – Co za wstrętne stworzenia! Nie można się ich jakoś pozbyć?
– Można próbować. Niektóre uciekają, jak się im za bardzo podgrzeje wodę. W większości przypadków jednak, po kilku dniach wynoszą się same. Nie lubią przebywać długo w jednym miejscu.
– Szkoda, że Irytek nie chce się wynieść – powiedziała Minerwa. Nie dalej jak wczoraj, uprzykrzony poltergeist prześladował ją przez całą drogę do sowiarni, śpiewając sprośne piosenki, aż w końcu wysypał jej na głowę wiadro mąki, w którym było chyba z dziesięć funtów. Straciła cierpliwość i zwyzywała go wszystkimi, znanymi jej wyzwiskami. Niestety usłyszał to profesor Aschenwald i nie dość, że odebrał Gryffindorowi pięć punktów, złajał ją tak ostro, że poczuła się, jakby ją spoliczkował. Do tej pory nie wiedziała, co o nim myśleć, lecz po tym zdarzeniu doszła do wniosku, że go nie lubi. Sam kląłby na czym świat stoi, gdyby ktoś obsypał go taką ilością mąki. Tylko prawdopodobnie po niemiecku, żeby nikt nie wiedział, co mówi. A ona jedynie dosadnie wytłumaczyła Irytkowi, co o tym sądzi. Nie miała w zwyczaju używać takich słów, o ile nie było to absolutnie konieczne. W przypadku Irytka było, bo kulturalne prośby nie odnosiły najmniejszego skutku.
– Próbowano się go pozbyć – odrzekł Slughorn. – Oczywiście, że próbowano. I w rezultacie trzeba było ewakuować na kilka dni całą szkołę. Ale innym razem wam o tym opowiem. Teraz mam dla was zadanie.
Zatrzymali się. Slughorn pogrzebał w kieszeni i wyciągnął niewielki, skórzany woreczek.
– Jeżeli będziecie trzymać się ścieżki i pójdziecie jeszcze kawałek, traficie na polanę – powiedział. – Powinna tam rosnąć paproć księżycowa. Wiecie, jak wygląda paproć księżycowa? – Minerwa skinęła głową. Trudno było tego nie zapamiętać. Ciągle przewijała się jako składnik eliksirów, które do tej pory przygotowywali. Fannie miała niewyraźną minę. Właśnie to był powód jej szlabanu. Slughorn przyłapał ją na próbie sprawdzenia, jak wygląda paproć księżycowa, podczas gdy mieli za zadanie sporządzić prosty eliksir bez zaglądania do notatek.
– Czym się wyróżnia, panno McGonagall?
– Ma srebrny kolor.
– Doskonale – Slughorn uśmiechnął się lekko. – Choć młode rośliny wyglądają jak zwyczajne paprocie. Będziecie jednak szukać starszej, bo tylko takie są wartościowe. Zerwiecie kilka listków, wrócicie tu i na mnie zaczekacie. – Wskazał ręką na wpół spalone przez piorun drzewo, po czym wręczył Minerwie woreczek.
– Panie profesorze, ja nie chcę z nią iść! – Fannie oparła się o spalone drzewo i objęła się ramionami. – Znowu coś na mnie napuści, jak tego kałużnika.
Minerwa zamierzała zaproponować, że w takim razie pójdzie sama, a Fannie mogłaby iść ze Slughornem, lecz gdy tylko otworzyła usta, profesor uciszył ją gestem ręki.
– Panno Forks, proszę przestać opowiadać głupstwa – powiedział ze zniecierpliwieniem. Pójdzie pani z panną McGonagall. Bez żadnych dyskusji. Będę szukał skorupek jaj dwuskrzydłowca, więc muszę przeczesać tamte krzaki. – Spojrzał w stronę zarośli po prawej. – Mogłybyście pójść ze mną i mi pomóc, ale nie chcę, żebyście się pokłuły. Nic wam nie grozi, jeśli będziecie pilnować ścieżki, jednak gdybyście wpadły w kłopoty, wystrzelcie z różdżek czerwone iskry. Nie będę daleko.
Slughorn szybko zniknął im z oczu, wchłonięty przez leśną gęstwinę, lecz jeszcze przez jakiś czas było go słychać. Jak wytłumaczył Minerwie poprzednim razem, lepiej nie próbować poruszać się cicho, bo większość żyjących tu stworzeń jest niebezpieczna głównie wtedy, gdy się je zaskoczy, nie dając im szans na uniknięcie spotkania. Minerwa wzięła sobie jego wskazówki do serca i idąc, celowo rozgarniała butami opadłe liście, albo nadeptywała na suche gałązki, które pękały z trzaskiem. Przeszła kilkadziesiąt kroków i zorientowała się, że nie słyszy Fannie. Obejrzała się, trochę zaniepokojona, jednak Fannie nadal stała oparta o drzewo, znów gryząc końcówkę warkocza.
– Nigdzie z tobą nie idę! – zawołała, napotkawszy spojrzenie Minerwy.
– Jak chcesz. Ale co powiesz Slughornowi, kiedy przyjdzie, a ja jeszcze nie wrócę? Nie odpuści ci tego ściągania, jeśli teraz nie zrobisz tego, co ci kazał. I będzie miał rację.
Minerwa nie wiedziała, dlaczego właściwie próbuje ją przekonać. Mogła przecież pójść sama i nic jej do tego, że Fannie będzie miała kłopoty. Jednak mimo, że była na nią zła, nie potrafiła jej nie współczuć. Biedna Fannie, która do niedawna w ogóle nie miała pojęcia o istnieniu czarodziejskiego świata, pewnie czuje się kompletnie zagubiona. Zachowuje się okropnie, to prawda, ale wygląda bardziej na wystraszoną, niż nieznośną z natury.
Argument Minerwy najwyraźniej zaczął do niej przemawiać, bo zostawiła w spokoju warkocz i zmarszczyła czoło, ewidentnie się nad czymś namyślając.
– Dobra – powiedziała w końcu. – Ale jeśli zrobisz coś dziwnego, poskarżę profesorowi Dumbledore’owi.
– Nie bądź śmieszna – rzuciła cierpko Minerwa i nie czekając dłużej, ruszyła przed siebie. Po chwili usłyszała za sobą kroki Fannie.
Gdy dotarły na polane, przez warstwę chmur na chwilę przebiło się słońce, sprawiając, że nawet Fannie poprawił się humor. Rozsiadła się na omszałym pniu i zaczęła odklejać papierek od wyjętego z kieszeni cukierka.
– Nie można by tej paproci hodować w cieplarni, zamiast chodzić do lasu po parę listków? – zapytała, oddzierając kolorowe paseczki i rzucając je na ziemię.
– Widocznie nie – odrzekła Minerwa. – Niektórych roślin nie da się hodować.
Fannie zaśmiała się cicho, a w jej oczach pojawił się pewien charakterystyczny błysk. Minerwa jęknęła w duchu. Już wiedziała, na co się zanosi.
– Na księżycu pewnie mają całe plantacje księżycowej paproci – oznajmiła Fannie. – Nie można się tam teleportować, bo rzucili potężne zaklęcia, żeby nikt jej nie kradł.
– Co ty opowiadasz? – burknęła Minerwa, z nadzieją, że odpowiedni ton w porę ukróci te brednie. Przysiadła na trawie i sprawdziła, czy również nie ma w kieszeniach jakichś cukierków. Tata dał jej całą garść przed wyjazdem do Hogwartu, lecz niestety żaden się nie ostał. – Nikt nie mieszka na księżycu, ani niczego tam nie uprawia – powiedziała dobitnie. To był właśnie powód, dla którego nikt nie traktował Fannie poważnie. Ciągle wymyślała jakieś dziwne rzeczy i zachowywała się tak, jakby w nie wierzyła. Przed ostatnią lekcją latania na przykład udawała, że tłumaczy kłótnię tłukących się w kałuży wróbli. Upierała się, że zna ich język.
– Ale mogę to sobie wyobrażać – odparła Fannie.
– No… Niby możesz. Choć lepiej wyobrażać sobie coś, co ma więcej sensu.
– Nie wtrącaj się do mojej wyobraźni, dobra? Ja sama zdecyduję, co ma sens, a co nie.
– Nie mam zamiaru się wtrącać, ale naprawdę trzeba poszukać tej rośliny. To, że wyobrażasz sobie całą plantację, raczej nam się teraz nie przyda.
Fannie westchnęła ciężko i wepchnęła sobie cukierek do buzi.
– Jesteś okropna, wiesz? – powiedziała po chwili. Minerwa skwitowała to wzruszeniem ramion. Fannie może sobie o niej myśleć, co jej się podoba. Nie zamierzała się tym przejmować.
Kilkakrotnie obiegła polanę, lecz dość szybko się zmęczyła, w końcu przeszła już kawał drogi. Poza tym znów dopadł ją ten okropny kaszel. Najchętniej by się czegoś napiła. Żałowała, że nie zna zaklęcia, pozwalającego wyczarować czystą wodę. Czytała o nim, lecz nie wiedziała, jak się je rzuca.
Niemal równocześnie wypatrzyły rosnącą na skraju polany paproć. Była niewielka, a jej postrzępione, srebrne listki przypominały metal także w dotyku.
– Podoba mi się – rzekła Fannie, kucając przy roślinie i uważnie się jej przypatrując. – Teraz już wszędzie ją rozpoznam.
– Minerwa przykucnęła obok niej. Nagle uderzył ją w nozdrza odrażający zapach, coś jakby mieszanina gnijącego mięsa i spalenizny.
– Czujesz to? – zapytała, wkładając do woreczka kilka listków. Fannie pociągnęła nosem i skrzywiła się.
– Fe! Co to jest!? Ktoś piecze trolla?
– Nie mam pojęcia. Ale jeszcze przed chwilą tego nie było, nie?
Minerwa węch miała przytłumiony przez lekki katar, więc nie wykluczała, że mogła nie zwrócić uwagi, gdy zapach był słabszy.
–Nie było. Wynośmy się stąd, zanim się pochorujemy.
– Powinnyśmy to sprawdzić. Może coś się pali – odrzekła Minerwa. Parę razy słyszała w radiu o wielkich pożarach lasów, które zaczęły się od nie do końca zgaszonego ogniska, albo porzuconego niedopałka papierosa.
Chmury znów przesłoniły słońce. Powiał wiatr, cuchnący i zdecydowanie za ciepły, jak na tę porę roku.
– Tym bardziej się wynośmy. – Fannie wstała i wydobyła z kieszeni niebieską chusteczkę, którą przycisnęła sobie do twarzy.
– Jeśli się pali, lepiej zawołać Slughorna i mu to pokazać. Wejdę na drzewo i zobaczę, czy gdzieś nie widać dymu.
Fannie zgodziła się niechętnie. Minerwa wdrapała się na jeden z wiekowych dębów, rosnących na skraju polany. Umiała się wspinać jak kotka, bo podczas wakacji, na wyścigi wchodzili z Malcolmem na wszystkie drzewa w okolicy. Teraz udało jej się wejść bardzo wysoko; stare drzewo miało dużo grubych gałęzi, na których można było stawać bez większej obawy o to, że się złamią. Rozejrzała się. Ani śladu dymu, choć odór wyraźnie się nasilał. Ostrożnie odwróciła się w stronę, z której zdawał się napływać i wtedy dostrzegła coś, co zmroziło jej krew w żyłach. Duży, ciemny kształt przesuwał się między drzewami po drugiej stronie polany. Nie potrafiła określić, co to jest, ale poruszało się jak idący stępa koń. Drzewa, które za sobą pozostawiało, czerniały w ciągu kilku sekund, jakby zwęglone. Dwa kruki wzbiły się w powietrze i odleciały z donośnym krakaniem. Trzeci tylko zatrzepotał skrzydłami i bezwładnie upadł w krzaki. Z głębi lasu dobiegło końskie rżenie. Minerwa z przerażeniem pomyślała, że tych stworzeń widocznie jest więcej, że kryją się w lesie i pewnie zaraz wyjdą. Choć nie była dzieckiem ani trochę strachliwym, w tej chwili musiała przyznać, że się boi. Mocniej chwyciła się gałęzi, na wypadek, gdyby nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wystrzelenie czerwonych iskier nie wchodziło w grę. Mogłoby niepotrzebnie przyciągnąć uwagę stwora. Modliła się w duchu, by Fannie nie przyszło to do głowy. Smród stawał się nie do zniesienia. Zatkała sobie nos i usta rękawem, lecz na niewiele się to zdało.
Stworzenie zatrzymało się parę kroków od ścieżki. Miało tułów podobny do końskiego, przechodzący w ludzki tors. Przypominało centaura, lecz Minerwa widziała centaury przeglądając książki o magicznych stworzeniach i żaden z nich na pewno nie był pokryty ohydną, całkowicie pozbawioną włosów, brązowawą skórą, ani nie miał rybiego ogona.
Las zamarł całkowicie, jakby zdał sobie sprawę z przetaczającego się, śmiertelnego zagrożenia i postanowił wstrzymać oddech. Nawet kryjące się pod korą dębu korniki, które Minerwa słyszała jeszcze przed chwilą, ucichły. Gorący powiew uderzył ją w twarz i nie mogąc już dłużej wytrzymać, zaniosła się kaszlem. Na dole Fannie wrzasnęła przeraźliwie. Widocznie w końcu również dostrzegła stwora, który spojrzawszy prosto na Minerwę, wydał z siebie nienaturalnie niskie, przeciągłe rżenie, wyszedł z pomiędzy drzew i niespiesznie ruszył w ich kierunku. Skóra na nim wisiała, sprawiając wrażenie tak za dużej, że w innej sytuacji byłoby to zabawne. Jego dziwacznie wydłużoną głowę porastał mech, natomiast wąskie, czarne oczy przywodziły na myśl wydrążone, wypełnione skondensowaną ciemnością otwory.
Przerażona Fannie rzuciła się na drzewo, na którym stała Minerwa, bezskutecznie usiłując się na nie wspiąć.
– Pomóż mi! – wrzasnęła. Próbowała się podciągać, lecz zabierała się do tego zbyt chaotycznie.
– Nie! Frances! Nie! – ryknęła Minerwa. Niemal zeskoczyła na ziemię i wyszarpnęła z kieszeni różdżkę. Wprawdzie nie znała zaklęć, których mogłaby użyć do obrony, jednak trzymając ją w dłoni, czuła się pewniej. Kryjówkę na drzewie diabli wzięli, prawdopodobnie wtedy, gdy zaczęła kaszleć. Zresztą i tak nie była najlepsza, bo większość liści już opadła, co nie pozwoliłoby dobrze się zamaskować. Poza tym, biorąc pod uwagę to, co stwór robił z drzewami, czekanie na górze aż sobie pójdzie, zaliczało się do tej samej kategorii pomysłów, co włażenie na drzewo podczas burzy z piorunami.
– To do nas idzie! – zawołała histerycznie Fannie i wykonała taki ruch, jakby zamierzała rzucić się do ucieczki.
–Stój! Jeszcze tego brakuje, żebyśmy się pogubiły!
Minerwa złapała ją za ramię. Cokolwiek miało się wydarzyć, pod żadnym pozorem nie mogły się rozdzielić.
– To do nas idzie – powtórzyła Fannie. – Ślepa jesteś?
– Nie jestem. Ale lepiej uciekać w stronę szkoły, a nie głębiej w las.
– I wpaść prosto na niego?
– Proszę, pozwól mi pomyśleć.
Stwór zatrzymał się mniej więcej po środku polany. Utkwiwszy w nich spojrzenie, oblizał wargi koniuszkiem zielonkawego języka. Z jego nozdrzy buchała para. Minerwa starała się ocenić, czy byłyby w stanie dobiec do ścieżki, omijając stwora szerokim łukiem, jednak myśl o pozostawieniu go za plecami niespecjalnie się jej podobała. Wiedziała też, że niektóre stworzenia reagują na ruch i dopiero ucieczka skłania je do podejmowania pościgu. Jeżeli więc istniała jakakolwiek szansa na to, że przyjrzy się im i spokojnie odejdzie, nie należało jej marnować.
Nagle wyciągnął w ich stronę swe długie, chude ręce. Oddychał szybko, jak zgrzany koń, jego boki falowały rytmicznie. Minerwa cofnęła się ostrożnie, ciągnąc za sobą Fannie. I to by było na tyle w kwestii szans na uniknięcie większych kłopotów.
– Żadnych, gwałtownych ruchów – szepnęła. Gotowa była przysiąc, że przed chwilą ręce stwora były dużo krótsze.
– On je wydłuża – powiedziała łamiącym się głosem Fannie. – Chce nas dosięgnąć.
Rzeczywiście, zakończone szponiastymi dłońmi ręce, sunęły ku nim po zbrązowiałej trawie niczym węże. Minerwa mocniej ścisnęła ramię Fannie.
– Udawaj, że tego nie widzisz – szepnęła. – Zaraz pobiegniemy do ścieżki. Zajmie mu chwilę, zanim je skróci, jeśli będzie chciał nas ścigać.
Przynajmniej taką mam nadzieję, dodała w myślach. Jej wnętrzności wykonywały jakieś niebezpieczne manewry, lecz starała się to ignorować.
Kiedy palce stwora znalazły się o włos od nich, zerwały się jak na komendę i popędziły przez polanę. W plecy uderzył je podmuch parzącego, przesyconego zgniłą wonią wiatru. Nie oglądając się za siebie, wpadły między drzewa, gdzie zaatakował je intensywny smród spalenizny. Ściółka chrzęściła im pod stopami, jak podczas głębokiej suszy. Minerwa zawadziła ramieniem o jeden z poczerniałych pni. Był gorący, oparzył ją. Kilka sekund później potężny buk z łoskotem zwalił się na ziemię. Z trudem udało im się odbiec na tyle daleko, by ich nie przygniótł. Sosna, o którą Fannie ledwie się otarła, złamała się w pół, zapoczątkowując przerażającą lawinę. Dwa dęby, ściśle splecione gałęziami, runęły jako następne. W ciągu kolejnych kilkudziesięciu sekund, wielkie drzewa upadały jedno po drugim, trawione jakimś wewnętrznym ogniem. Chmary oszalałych ze strachu ptaków wzbijały się w powietrze, wrzeszcząc dziko.
Las umiera, pomyślała Minerwa, przejęta zgrozą jak jeszcze nigdy w życiu. Skoczyły w lewo, gdzie drzewa pozostały nienaruszone i biegły na oślep, co chwilę potykając się o gałęzie i cudem unikając upadków. Za sobą słyszały tętent końskich kopyt. Minerwie przemknęło przez myśl, że na ich szczęście, jest wolniejszy, niż można by się spodziewać. Stwór postanowił je ścigać, lecz zostawiły go z tyłu. Nie mogły jednak uciekać w nieskończoność. Fannie z trudem łapała oddech, a i ją niemiłosiernie paliły płuca. Rżenie rozległo się znowu, tym razem dużo głośniejsze. Kolejna fala zgniłego odoru niemal pozbawiła ją przytomności. W głowie jej pulsowało, a przed oczyma zaczęły przelatywać czerwone płaty. W końcu obie zaplątały się w kłujące krzaki i wyczerpane, padły na ziemię. Jedna z gałęzi chlasnęła Minerwę po twarzy. Syknęła z bólu, ale to ją otrzeźwiło. Kuląc się obok Fannie i usiłując wyrównać oddech, nasłuchiwała odgłosów lasu. Powolny stukot kopyt się przybliżał. Z drugiej strony słychać było dużo szybszy. Możliwe, że stwór, który je ściga jest chory, albo ranny. Ten drugi jednak, pędzi pełnym galopem. Zaraz dotrą tu obydwa i to będzie koniec.
„Nic wam nie grozi, jeśli będziecie pilnować ścieżki”. Ciekawe, co zrobi Slughorn, gdy się zorientuje, że jego uczennice, mimo, że pilnowały ścieżki, zostały zamordowane i pożarte przez jakieś zdegenerowane centaury.
– Zastrzel to – szepnęła Fannie. Minerwa uświadomiła sobie, że wciąż ściska w dłoni różdżkę. Nie miała pojęcia, jak zdołała jej nie złamać podczas szaleńczej ucieczki.
– Co? – wychrypiała, przez wyschnięte, obolałe gardło. Oddałaby wiele za łyk wody.
– Zastrzel to, jak tu przyjdzie. Zrób tak, jak na zaklęciach. – Fannie wetknęła jej w dłoń garść opadłych liści. Minerwa w jednej chwili zrozumiała o co chodzi. Pomysł był genialny, ale czy da radę na zawołanie zmienić liście w strzały i posłać w stronę stwora z odpowiednią siłą? Cóż, po prostu nie może nie dać rady. Nie ma takiej możliwości. Musi to zrobić, jeśli mają wyjść z tego żywe.
– Nie wiem… Fannie… Nie obiecuję… – wyszeptała. Fannie przysunęła się do niej tak, że stykały się ramionami.
– Wyobraź sobie, że jesteś wojowniczką. To chyba jest sensowne, co?
– T–tak.
Minerwa wyprostowała się na tyle, na ile pozwalały jej obolałe mięśnie, ułożyła sobie na dłoni kilka liści, przytknęła do nich koniec różdżki i czekała. Niebawem stwór pojawił się w zasięgu jej wzroku. Ze zdumieniem zauważyła, że drzewa za nim już nie czernieją. Dopiero, gdy otarł się o któreś bokiem, zaczynało zmieniać kolor.
– Jest ranny – wyszeptała Fannie. – To jego krew niszczy rośliny.
– Tak, ma coś na boku – zgodziła się Minerwa. Skoncentrowała się na liściach i mrucząc pod nosem Wingardium Leviosa, uniosła je w powietrze. Zacisnęła zęby i największym wysiłkiem woli, na jaki była w stanie się zdobyć, zmusiła je do rozpadnięcia się i przybrania nowej formy. Natychmiast w powietrzu pojawił się rój sztyletów, który z ogromną prędkością pomknął w stronę stwora. Poszło zaskakująco łatwo. Zbyt łatwo. Fannie westchnęła cicho.
– Jak ty to robisz? – zapytała z podziwem. W następnej sekundzie z pomiędzy drzew wystrzelił śnieżnobiały koń i zaszarżował na stwora. Błysnął srebrny róg na jego głowie.
– Nie! Nie! Nie! – zawołała rozpaczliwie Minerwa, ale było już za późno. Stwór cofnął się, rycząc przeraźliwie, a sztylety opadły, z ogromną siłą wbijając się w ciało konia, który zachwiał się i z przeszywającym kwikiem przewrócił na bok. Strumienie srebrzystej krwi zaczęły spływać na trawę.
– Nie, Boże, nie – jęknęła Minerwa, wypuszczając z dłoni różdżkę. Nawet, gdyby, szukając testrali, nie przejrzała wszystkich, dostępnych książek o magicznych stworzeniach, bez większych trudności rozpoznałaby jednorożca.

17 komentarzy

  1. tajan1991 said:

    Superowe to jest. A to stworzenie kojaży mi się z bustwem z opowieści z Narnii Tashem.

    21 kwietnia 2021
    Reply
  2. Zuzler said:

    Jakiś centaurozombie? 🙂

    21 kwietnia 2021
    Reply
  3. marcysia said:

    Świet..

    21 kwietnia 2021
    Reply
  4. Elanor said:

    @Tajan1991
    Możliwe, choć czerpię raczej ze szkockich legend.

    21 kwietnia 2021
    Reply
  5. Tygrysica said:

    Nie centauro-zombie tylko centauro-tryton, w sensie mąż syreny, tej złej, okrutnej i w ogóle.

    21 kwietnia 2021
    Reply
  6. DJGraco said:

    Ciekawe co to za stworzenie, ale to dowiemy się w następnej częsci. Jak zwykle gratulacyje.

    22 kwietnia 2021
    Reply
  7. matius said:

    Bardzo ciekawe. Niezły zwrot z tym jednoroszcem.

    23 kwietnia 2021
    Reply
  8. ambulocet said:

    Klimatyczne. Ja się tylko zastanawiałem, gdzie Fannie usiłowała w tym lesie sprawdzić, jak wygląda paproć księżycowa. Z jakiegoś powodu wzięła ze sobą notatki, czy poszła z całym podręcznikiem do eliksirów?

    25 kwietnia 2021
    Reply
  9. Elanor said:

    Że co? xddd
    Czekaj, to rzeczywiście może tak wyglądać, a nie to miałam na myśli. Poprawię to. 😉

    25 kwietnia 2021
    Reply
  10. jamajka said:

    E no, ja tego tak nie zrozumiałam, a nie opowiadałaś mi tego, więc byłam obiektywna. No ale w sumie…? xd.

    25 kwietnia 2021
    Reply
  11. Elanor said:

    Już poprawione. Myślę, że wystarczyło delikatnie zmienić jedno zdanie. 🙂

    26 kwietnia 2021
    Reply
  12. Agata.d said:

    Bardzo ciekawy rozdział. Ciekawa jestem jak się dalej ta akcja potoczy.

    5 lipca 2021
    Reply
  13. matius said:

    Przeczytałem na nowo i jest lepiej. Czekam na dalszą część. Zakończenie jak w telenowelach. xd Dawaj więceeeeeej!

    5 marca 2024
    Reply
  14. Julitka said:

    Oj, przeebane, biedna Minerwa…

    5 marca 2024
    Reply
  15. Zuzler said:

    Ze smutkiem zawiadamiam, że czekam na kolejny rozdział.

    30 marca 2024
    Reply
  16. Zuzler said:

    Z jeszcze większym smutkiem zawiadamiam, że naprawdę, coraz bardziej czekam na kolejny rozdział.

    15 kwietnia 2024
    Reply
  17. matius said:

    Gdzie kolejny rooooooooooooooooooozdziaaaaaaaaaaaaał!

    19 kwietnia 2024
    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *