Lwiczka 4. – W powietrzu – „Harry Potter” fanfiction

Gdy publikowałam to pierwszy raz, napisałam, że przybywam do Was z kolejnym rozdziałem „Lwiczki” co wywołało pewne rozbawienie, więc niech tak zostanie. 🙂 Komentarze bardzo mile widziane.

Rozdział 4.

W powietrzu

Zajęciami, w których Minerwa szczególnie nie miała ochoty uczestniczyć, były lekcje latania na miotle. W jej odczuciu dosiadanie miotły stanowiło swego rodzaju gwóźdź do trumny, jak nic innego podkreślało, że jest czarownicą. Nie osobą o nietypowych zdolnościach, lecz po prostu czarownicą. Nie mogła wymazać z wyobraźni ilustracji z pewnej książki dla dzieci, przedstawiającej brzydką, starą kobietę z haczykowatym nosem i obłędem w oczach, lecącą na miotle wśród błyskawic. Lecącą po to, by wyrządzić krzywdę głównej bohaterce, uroczej księżniczce, z którą mała Minerwa w naturalny sposób się utożsamiała.
Zdawała sobie oczywiście sprawę, że mugolskie wyobrażenia o czarodziejach nie mają zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, lecz mimo wszystko to właśnie te wyobrażenia zakorzeniły się głęboko w jej świadomości, sprawiając, że gdy ktoś nazywał ją czarownicą, czuła się tak, jakby próbował ją obrazić.
Zaklęcia były praktycznym wykorzystaniem umiejętności, które i tak posiadała, eliksiry i zielarstwo uważała za bardzo pożyteczne; w końcu „zwykli ludzie” zajmują się podobnymi rzeczami, transmutacja miała w sobie po trosze z fizyki i sztuki (przynajmniej w wykonaniu Dumbledore’a), Astronomia była interesująca, ale latanie na miotle? Czysty idiotyzm, po prostu kpina. Ojciec byłby przerażony, gdyby się dowiedział. Minerwa nie wiedziała, czy mama kiedykolwiek mu o tym wspominała i nie potrafiła sobie tego nawet wyobrazić. Obiecała sobie, że sama nigdy mu o tym nie powie. Zresztą postara się zakończyć sprawę z lataniem na miotle najszybciej, jak tylko się da.
– Brzuch mnie boli – poskarżyła się Fannie w pogodny, wtorkowy poranek. Po śniadaniu mieli się udać na pierwszą lekcję latania.
– Głupia jesteś – rzuciła Delia niemal z wnętrza kufra, w którym szukała czegoś zapamiętale. – Boisz się latania, to i brzuch cię boli.
– Wcale nie – pisnęła Fannie. – Za dużo tego ciasta ze śliwkami wczoraj na kolację zjadłam.
– A to też prawda. Jeszcze trochę, a będziesz tak gruba, że żadna miotła cię nie uniesie. Zresztą wcale się nie zdziwię, jeśli dzisiaj w ogóle nie uda ci się wystartować.
Daj jej spokój — warknęła Minerwa, składając pościel. Zauważyła, że inne dziewczęta tego nie robią, a gdy potem wracają do dormitorium, panuje w nim porządek, ale nie potrafiła wyjść, pozostawiając bałagan.
– Bo przyprawisz mi trąbę? – zapytała Delia, uśmiechając się drwiąco. Nikt nawet nie próbował ustalić, dlaczego przez większość soboty miała zamiast nosa słoniową trąbę, a podczas lekcji zielarstwa profesor Beery jakby nigdy nic, poprosił ją, żeby podlała wszystkie rośliny w cieplarni, skoro nie może odpowiadać na pytania. Sama Delia na szczęście się nie poskarżyła, prawdopodobnie obawiając się, że wtedy i jej niegrzeczne zachowanie wyszłoby na jaw. Trąba zniknęła tego samego dnia przed kolacją, bez niczyjej ingerencji, co Minerwa przyjęła z ogromną ulgą.
– Tym razem barani łeb. I będziesz beczeć, jak baran, zamiast obrażać innych.
Skulona pod niebieskim kocem Fannie zachichotała. Delia wzięła się pod boki i spojrzała na Minerwę ze złośliwym błyskiem w oczach.
– Nie umiałabyś tego zrobić. Wtedy ci się po prostu udało. Zresztą zapowiadałaś, że zrobisz coś innego, a wyszła ci trąba. Jak zwykle. Nawet zapałki w igłę nie potrafisz zmienić. Prawie nas pozabijałaś.
Minerwa zacisnęła zęby. Nie. Tym razem naprawdę nie da się sprowokować. Wyjęła z kieszeni zapałkę, na której od paru dni ćwiczyła i bez zastanowienia zamieniła ją w igłę. Delia wydęła wargi.
– Phi. Długo zajęło ci opanowanie tego.
Minerwa już otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz wtedy do dormitorium wbiegła Brangien Abbot, która wyszła gdzieś przed paroma minutami.
– Pogoda jest cudowna! Nic, tylko latać, latać, latać! – zawołała, podskakując w rytm słów.
– Latałyście już kiedyś? – zapytała Fannie. Wygrzebała się w końcu spod koca i zaczęła ubierać.
– Pewnie – odparła Delia. – To nic trudnego. Miałam jakieś cztery lata, jak się nauczyłam. A na tych wakacjach latałyśmy chyba codziennie.
Minerwa szybko zorientowała się, że Delia i
Brangien przyjaźnią się od dawna. W rozmowach ciągle nawiązywały do rzeczy, które robiły wspólnie, albo do wspólnych znajomych. Zdarzało się czasem, że obie wybuchały śmiechem w reakcji na jakąś z pozoru obojętną sytuację, czy wypowiedź i nie uważały za stosowne wyjaśnić innym co je tak bawi. Minerwa nie mogła powiedzieć, by nie czuła leciutkiego ukłucia zazdrości. Zanim wyjechała do Hogwartu, bawiła się wprawdzie z Libby i Emmą, ale nigdy nie miała prawdziwej przyjaciółki, takiej, przed którą nie musiałaby niczego ukrywać.
Brangien mrugnęła do Delii. Minerwa jeszcze nie widziała jej tak podekscytowanej. To Delia zawsze była sprawczynią zamieszania. Brangien jej towarzyszyła, lecz robiła to w taki sposób, że nikt nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Dziś jednak było inaczej. Minerwa z trudem powstrzymała złośliwy uśmieszek, który cisnął się jej na wargi, gdy wyobraziła sobie Brangien i Delię, dwie naprawdę śliczne dziewczynki, dosiadające mioteł. Ale potem wyobraziła sobie siebie i odrobina dobrego humoru, jaką udało jej się wykrzesać, natychmiast zgasła.
Delia i Brangien wypadły z dormitorium i z łomotem zbiegły po schodach. Gdzieś niżej rozległ się głos Ermengardy:
– Co to ma znaczyć? Można by pomyśleć, że wieża się wali. Proszę wejść na górę i zejść jeszcze raz, jak przystoi panienkom. Nie, nie żartuje, panno Urquart. Albo to zrobicie, albo Gryffindor straci przez was punkty.
– Dobrze im tak – mruknęła Fannie, usiłując włożyć lewy but na prawą nogę. Minerwa zamarła ze szkolną szatą w rękach, ciekawa, co się stanie.
– Zaczekaj Bran. Jeszcze wolniej. Bierz przykład z pani prefekt. Panienkom przystoi poruszać się jak ciężarna słonica w bagnie, zapamiętaj sobie.
– Nigdzie nie pójdziecie, dopóki nie zejdziecie z tych schodów normalnie.
Głos Ermengardy był spokojny, jakby w ogóle nie zauważyła, że właśnie została obrażona. Tym razem dziewczęta najwidoczniej usłuchały, bo Ermengarda nic już więcej nie mówiła. Minerwa skończyła się ubierać i wyszła razem z Fannie. Przy śniadaniu profesor Dumbledore przyniósł jej list z domu. Chwilę wcześniej widziała, jak odwiązuje od nóżki sowy dwie koperty. Druga musiała być adresowana do niego. No tak, mama miała do dyspozycji tylko szkolną sowę, którą wysłał profesor. Ten ograniczony kontakt ją irytował. Jeśli w domu wydarzy się coś ważnego, nie będzie o tym wiedzieć, dopóki sama nie napisze.
List od mamy wprawił ją w jeszcze gorszy nastrój. Wyglądało na to, że profesor Dumbledore nie opisał nawet połowy tego, co się wydarzyło, ale widocznie napisał coś, co wyjątkowo wytrąciło mamę z równowagi, bo treść jej listu była przykra dużo bardziej, niż Minerwa się spodziewała. Mama pisała między innymi, że nie życzy sobie, żeby wyciągała sprawy rodzinne w celu usprawiedliwienia swego nagannego zachowania. Minerwa zamrugała szybko, by powstrzymać napływające jej do oczu łzy. Przecież nie wyciągała żadnych spraw rodzinnych, nie wspominała o niczym istotnym. Opowiadała tylko o tej nieszczęsnej owcy zamienionej w psa, ale to na pewno nie pomogło jej wybrnąć z kłopotów. Schowała list do kieszeni i czując, że nie przełknie już ani jednej łyżki owsianki, wstała od stołu.
– Ooo, księżniczce się dostało. Niech się cieszy, że nie przysłali jej wyjca – powiedziała Delia na tyle głośno, że Minerwa usłyszała ją przy drzwiach. Wzdrygnęła się. Wiedziała co to są wyjce. Mama kiedyś o nich opowiadała, ale do tej pory przez myśl jej nie przeszło, że sama mogłaby go dostać. Zerknęła na stół nauczycielski. Profesor Aschenwald pokazywał profesorowi Dumbledore’owi coś w gazecie. Obaj wyglądali na rozbawionych. Dyrektor Dippet natomiast, patrzył na nich z taką miną, jakby właśnie mu tę gazetę zabrali. Minerwa miała nadzieję, że Dumbledore podniesie wzrok, że na nią spojrzy. To dodałoby jej otuchy. Tak robił ojciec, gdy lepiej było nic nie mówić. Po prostu na nią spoglądał, a ona czuła się bezpiecznie, wiedząc, że jest obok.
Głupia – skarciła się w myślach. Uświadomiła sobie, jak bardzo tęskni za tatą. Chciałaby móc wytłumaczyć mu, dlaczego uciekła, obiecać, że to się nie powtórzy, zapewnić, że nie opowiada nikomu o rzeczach, o których nie powinna. Na pewno by jej wysłuchał i uwierzył. Wierzył jej, bo nigdy go nie okłamywała, nawet jeżeli oznaczało to przyznanie się do błędu.
Opuściła Wielką Salę z sercem tak ciężkim, iż wydawało jej się, że nie będzie w stanie oderwać się od ziemi choćby o cal.
Lekcje latania odbywały się na rozległej łące przed zamkiem. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się Minerwie w oczy po przybyciu na miejsce, było jedno z tych dziwacznych stworzeń, które ciągnęły powozy, wiozące starszych uczniów z Hogsmeade. Działo się tyle, że w końcu zapomniała kogoś zapytać, co to właściwie jest. Czegoś tak szkaradnego jeszcze chyba nigdy w życiu nie widziała.
Na trawie leżało osiemnaście, rozrzuconych przypadkowo mioteł. Delia i Brangien krążyły przez chwilę pomiędzy nimi, oceniając je, jakby to one zamierzały poprowadzić zajęcia. Minerwa stanęła obok Fannie i drobnego Krukona, którego znała z widzenia.
– Nie, nie, pan Swift na pewno nie. Wczoraj to sprawdziłam – mówiła Brangien.
– Ćśśś – syknęła Delia. – Obawiam się, że na tym nie damy rady nawet przyzwoicie oderwać się od ziemi – powiedziała głośno, trącając stopą miotłę, która przypadła jej w udziale. – Szkoda, że nie wolno nam przywozić swoich.
Minerwa obserwowała chudego, skrzydlatego konia z gadzim łbem, przechadzającego się spokojnie po łące. Zbliżał się do nich, lecz nikt nie zwracał na niego uwagi. Pewnie w świecie czarodziejów to powszechny widok. Ciekawe jednak, że nawet Fannie, która pochodzi przecież z mugolskiej rodziny, niczemu się nie dziwi.
– Przepraszam… – zwróciła się do Krukona. Chłopiec uśmiechnął się do niej przyjaźnie. – Wiesz może, co to za zwierzę?
– Jakie zwierzę?
– To, które sobie tutaj chodzi.
– Gdzie?
No tak. Pewnie to coś naprawdę pospolitego, na przykład jak gołębie, na które zwykle nie zwraca się uwagi. Tym bardziej trzeba się dowiedzieć co to.
– Och, nie wygłupiaj się. Teraz idzie do Brangien.
Chłopiec spojrzał w dół, jakby się spodziewał, że to coś małego. Minerwa zaczęła tracić cierpliwość. .
– Nie tutaj. Przed tobą – powiedziała, wskazując ręką.
Delia odwróciła się do nich z kpiącym uśmieszkiem.
– Co ty wygadujesz, McGonagall? Jakie zwierzę?
– Wielki, chudy, czarny koń ze skrzydłami. Trzeba by być ślepym, żeby go nie zauważyć. Stoi przy tobie. Zaraz zacznie ci grzebać w kieszeni.
Na ułamek sekundy na twarzy delii pojawiło się zdumienie, lecz potem jej oczy rozbłysły, jak u kogoś, kto niespodziewanie dostał jakiś wspaniały prezent. Fannie zadrżała i odsunęła się od niej.
– Tu nie ma żadnego konia! — pisnęła.
– Pewnie, że nie ma, głuptasie. Wiedziałabym, gdyby jakiś koło mnie stał. Księżniczka usiłuje nas przestraszyć, albo po prostu ma nie po kolei w głowie.
Dwie Krukonki parsknęły lekko i zaczęły coś do siebie szeptać. Koń przez chwilę wpatrywał się w Minerwę pustymi, białymi ślepiami. Potem dotknął pyskiem jej policzka. Wstrzymała oddech. Nie wyglądało na to, by zamierzał jej coś zrobić, lecz i tak serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe, rozpaczliwie usiłując pompować krew, która właśnie ścinała się lodem. Dotarło do niej, że widzi coś, czego nie widzą inni. Traci rozum. Na pewno traci rozum.
Koń ominął krukońskiego chłopca, stanął za nimi i zaczął sięgać do Fannie. W tym momencie Brangien zacmokała. Zwierzę odwróciło łeb.
– Ciekawe, gdzie jest konik naszej księżniczki. Chciałabym go sobie obejrzeć – powiedziała. – Chodź do mnie, piękny. Chodź.
Koń zawrócił i zatrzymał się obok Brangien, pochylając brzydki łeb i dotykając pyskiem jej ramienia.
– Coś koło mnie przeszło – powiedziała drżącym głosem Fannie.
– Nic nie przeszło. Nie daj się podpuszczać. Pewnie słyszałaś to. – Delia zamachała jej przed twarzą sporą gałęzią. – Zapytam pana Swifta, czy nie lepiej będzie latać na tym.
– Nie radziłbym próbować, panienko.
Nauczyciel zjawił się w końcu. Niewysoki, dość tęgi, z rudymi włosami i brodą, nie sprawiał wrażenia człowieka, który może wiedzieć cokolwiek o lataniu.
– Dobrze! – zawołał. Wciąż dyskutujące Krukonki umilkły. – Poodsuwać mi się od siebie, żebyście sobie nawzajem oczu ani zębów nie powybijali. Panienki bliżej do mnie. – Wskazał na Minerwę, Fannie i Krukona. – Wszyscy mają mnie słyszeć.
– Proszę pana, ja nie jestem panienką – oburzył się chłopiec. Kilka osób wybuchnęło śmiechem.
– Proszę wybaczyć. Ale to nie zwalnia pana z wykonania polecenia – mruknął pan Swift.
– Proszę pana – odezwała się Delia. – Zanim pan przyszedł, McGonagall twierdziła, że chodzi tu jakieś zwierzę.
Minerwa poczuła, że się czerwieni, jednak nauczyciel nawet na nią nie spojrzał.
– I prawdopodobnie miała rację – odrzekł. – Jesteśmy na łące, blisko lasu. Występowanie na takich terenach różnych gatunków zwierząt, to rzecz najzupełniej zwyczajna.
– Ale nikt inny go nie widział – drążyła Delia.
– Widocznie panna, eee…
– McGonagall – podpowiedziała usłużnie Brangien.
– No właśnie. Widocznie panna McGonagall jest lepszą obserwatorką.
– Ale ona mówiła, że to jakiś…
– Dość tego! Wyciągamy rękę nad miotłą i mówimy „do mnie”.
– Nie można jej po prostu podnieść? – zapytała jedna z Krukonek, która, o ile Minerwa dobrze zapamiętała, miała na imię Emily.
– Można. I zwykle się tak robi. Ale to podstawowe ćwiczenie z panowania nad miotłą. Miotła ma was słuchać, a nad tym trzeba pracować. Proszę spojrzeć. Do mnie!
Miotła pana Swifta posłusznie podskoczyła do jego ręki. Delia westchnęła ostentacyjnie. Minerwa, nie spuszczając wzroku z nadal kręcącego się przy Brangien konia, wyciągnęła rękę i wymamrotała:
– Do mnie.
Zdziwiła się, gdy miotła uderzyła ją w dłoń. Odruchowo zacisnęła na niej palce. Miotła Brangien podskoczyła i potoczyła się po trawie bardzo daleko, w stronę lasu.
– Co za rupieć! – zawołała Brangien, biegnąc, by ją przynieść. Koń zerwał się niespodziewanie i ruszył za nią, uderzając skrzydłami o boki. Cichy pisk wyrwał się Minerwie mimo woli. Pan Swift stanął przed nią, zasłaniając jej widok.
– No i czego się panienka boi? Blada panienka, jak śmierć na chorągwi. A poszło dokładnie tak, jak trzeba. No, patrzcie teraz. Pokażę wam, jak dosiąść miotły. Panienko, proszę tu natychmiast przyjść!
– Już, już! Jakieś paskudne zielsko poprzyczepiało mi się do rękawa! – odpowiedziała Brangien.
Minerwa zdębiała zupełnie. Brangien głaskała stwora po łbie, a przynajmniej coś przy nim majstrowała, udając, że ogląda rękaw. Nie możliwe, by wszyscy, włączając w to pana Swifta, stroili sobie żarty i udawali, że tego nie widzą. Brangien wróciła, niosąc pod pachą miotłę. Koń rozłożył skórzaste skrzydła i wzniósł się w powietrze. Krążył nad nimi przez chwilę, coraz wyżej i wyżej, aż zniknął Minerwie z oczu.
Kilka minut później prawie wszyscy latali już parę stóp nad ziemią. Fannie początkowo zieleniała na twarzy, ilekroć trawa uciekała jej spod nóg, lecz pan Swift jakimś sobie tylko znanym sposobem przekonał ją, by spróbowała i teraz wznosiła się całkiem wysoko, od czasu do czasu uśmiechając się triumfalnie do Delii, która udawała, że tego nie widzi.
Minerwa krążyła nad łąką automatycznie, bez namysłu. Była zbyt przejęta, by świadomie kontrolować lot. Widziała to stworzenie, dotknęło jej policzka, wpatrywało się w nią tymi swoimi strasznymi ślepiami. Brangien również musiała je widzieć. Albo tylko oglądała rękaw. Na pewno tylko oglądała rękaw. Nikt, prócz niej niczego nie dostrzegł. Istniała możliwość, że wszyscy się zmówili, żeby sobie z niej zażartować, ale nie mogła podejrzewać o to pana Swifta.
Wzbiła się wyżej, ponad koronę sporego dębu. Nie bała się. W ogóle nie myślała o strachu, ani o swojej niechęci do latania. Unosiła się w powietrzu, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. Po niebie przesuwały się leniwie pierzaste obłoczki, w gałęziach dębu gwarzyło radośnie duże stado szpaków. Dzień był piękny i w innej sytuacji razem ze wszystkimi cieszyłaby się możliwością spędzenia godziny na zewnątrz. Błękit nieba nad Zakazanym Lasem zmąciła ciemna plama, przypominająca dużego ptaka i Minerwa, w pierwszej chwili tak właśnie pomyślała. Niebawem jednak, z pomiędzy drzew zdecydowanie bliżej niej, wyłoniły się dwie kolejne i zwiększając stopniowo wysokość, ruszyły na spotkanie tamtej. Minerwa widziała wyraźnie czarne sylwetki ni to koni, ni to gadów, dostojnie unoszące się nad drzewami. Zamrugała, lecz stwory nie zniknęły. W każdym razie nie natychmiast. Oddalały się powoli, aż w końcu zmieniły się w maleńkie, ledwie dostrzegalne punkciki.
Minerwa zawróciła. Delia przeleciała pod nią. Jej długie, złote włosy, które uwolniły się z misternego koka, płynęły za nią niczym ogon komety.
– Nie za wysoko!? – zawołała. – Nigdy tego nie robiłaś! Popełnisz jeden, głupi błąd i zostanie z ciebie mokra plama na trawie!
– Nie martw się! – odkrzyknęła Minerwa. – Ciebie do sprzątania nie zatrudnią!
— Daj spokój, McGonagall! Choroby głowy leczy się w Świętym Mungu! Nie trzeba się odrazu zabijać!
Przez jedną, króciutką chwilę Minerwa miała ochotę zanurkować ku niej, złapać ją za włosy, ściągnąć z miotły i postawić na drzewie. Zganiła się ostro za tę myśl, lecz nie była w stanie zapanować nad narastającą złością. Pomknęła w stronę ziemi i z impetem wylądowała na trawie. Zdążyła w ostatniej chwili, bo sekundę później jej miotła zmieniła się w grubą gałąź. Odrzuciła ją od siebie. Pan Swift spojrzał na nią z uwagą.
– No cóż – powiedział. – Powinna pani jak najszybciej porozmawiać o tym z profesorem Dumbledore’em. Na pewno będzie w stanie pomóc. A na miotle radzi sobie pani całkiem nieźle .
– Wariatka – szepnęła Delia, która z gracją wylądowała obok. Minerwa ograniczyła się jedynie do cichego prychnięcia. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś tu stroi sobie z niej żarty i sprawę tych dziwnych koni, da się wyjaśnić w logiczny sposób. Będzie musiała przejść się do biblioteki. Może tam znajdzie coś, co naprowadzi ją na właściwy trop.
Kilkanaście minut później powlekli się do zamku. Mieli przed sobą godzinę historii magii, która – zdaniem Minerwy – była bardzo zajmująca, ale monotonny głos profesora Binnsa sprawiał, że oczy same się zamykały, a myśli odpływały zupełnie gdzie indziej.
Minerwa starała się słuchać i robić notatki, lecz rozpraszała ją Delia, która bębniąc palcami o ławkę, naśladowała tętent końskich kopyt. Profesor Binns zdawał się tego nie zauważać i ciągnął swój wykład, nawet gdy ławka, przy której siedziały Delia i Brangien, zaczęła postukiwać nogami, jakby miała zamiar zerwać się do galopu. Dopiero kwik usiłującej powstrzymać śmiech Brangien skłonił profesora do przerwania opowieści i posłania dziewczętom poirytowanego spojrzenia.
– Z tą ławką jest coś nie tak, panie profesorze – wykrztusiła Delia. W tym momencie ławka przestała tupać.
– Możliwe, panno Stevens. Jeżeli to pani przeszkadza, proszę się przesiąść.
Mimo zamieszania, Minerwa nie mogła oderwać wzroku od swoich notatek. Ich treść docierała do niej stopniowo, sprawiając, że zaczęło jej się robić słabo. „Wszystkie wydane przez niego dzieła spłonęły w I wieku przed naszą erą, wraz z wieloma innymi księgami, które pochłonął pożar Biblioteki Aleksandryjskiej. Niektóre źródła podają, że pod koniec życia Stulltus wpadł w obłęd i podróżował po świecie, walcząc z wyimaginowanymi potworami”.
Kilkakrotnie przebiegła wzrokiem po tekście. Ostatnie zdanie nie chciało zniknąć, ani zmienić znaczenia. Jakiś czarodziej, wiele wieków temu prawdopodobnie zwariował i widział potwory, których nie było. Dokładnie tak, jak ona.

17 komentarzy

  1. Tygrysica said:

    Piękne, jak wszystko, co piszesz.

    13 grudnia 2020
    Reply
  2. papierek said:

    Oto przybywam do Was z kolejnym rozdziałem ?Lwiczki.

    Wow, lwiczka ma nawet rozdziały. 🙂 🙂 🙂

    13 grudnia 2020
    Reply
  3. jamajka said:

    xddd.
    PS Dziękuję za tradycję. <3

    13 grudnia 2020
    Reply
  4. ambulocet said:

    Z czysto logicznego punktu widzenia, Lwiczka może mieć rozdziały, jeśli założymy, że to nazwa, która ma wiele desygnatów, ale nie ukrywam, że powyższa interpretacja mi się podoba. XD Doprawdy niezwykła postać z tej Minerwy, skoro ma rozdziały. XD Tak poważnie, cieszę się, że dostaliśmy kontynuację opowiadania. Jak zobaczyłem kolejny rozdział, odrazu stwierdziłem, że z przyjemnością go przeczytam, bo jest w tej historii klimat. Czekam na więcej.

    15 grudnia 2020
    Reply
  5. pates said:

    Eleganckie to jest. Testrale tak po za tym?

    18 grudnia 2020
    Reply
  6. Agata.d said:

    No i ja Też się cieszę z kontynuacji, mimo, że troszkę z opóźnieniem sobie czytam.

    30 stycznia 2021
    Reply
  7. marcysia said:

    Jak zawsze wspaniale się to czyta. Masz talent na prawdę.

    6 maja 2021
    Reply
  8. Julitka said:

    A czy ja mogę? No bo ja muszę. Muszę zgłosić pretensje do absurdu. Jak, na miłosierdzie, nie mówiono wszystkim czarodziejom na prawo i lewo, że testrale istnieją, skoro naprawdę dużo ludzi w końcu musiało przecież widzieć czyjąś śmierć? Przecież kurcze, to się kupy nie trzyma! To jakby nie pokazywać w książce, że w lesie można grzyby zbierać; no dobra, niech będzie, że ktoś nigdy nie był w lesie. Ale jakby… cała kultura przecież wokół tego jest!

    19 stycznia 2024
    Reply
  9. Zuzler said:

    Ej, a może to po prostu były rzadkie stworzenia?

    19 stycznia 2024
    Reply
  10. lalar123 said:

    Meega wspaniałe. Wiesz @julitka myślę, że wiedzili ale dokuczali minerwie tylko po to by ją rozstroić myślę o delii

    20 stycznia 2024
    Reply
  11. Elanor said:

    @Julitka
    Jeśli chodzi o książki, to ja mam wrażenie, że oni mieli szczęście, że Hagrid im je pokazał. Wydaje się, że to wyglądało raczej tak, że ludzie jakoś nie lubili, albo bali się o nich rozmawiać. Mojej historii natomiast nie będę Ci spojlerować, skoro wcześniej nie czytałaś.

    20 stycznia 2024
    Reply
  12. Julitka said:

    @Elanor Domyślam się, że tam się coś kryje. 😉

    20 stycznia 2024
    Reply
  13. Zuzler said:

    Wiesz, po kolejne, one nie były jakoś bardzo obecne w życiu, ciągnęły sobie te powozy i w sumie żadnej innej ich funkcji nie znamy, a skoro tak, to pewnie było po prostu mnóstwo innych rzeczy, o których sobie opowiadano, a o nich nie myślano zbyt intensywnie, tak bardzo na marginesie szkolnej użyteczności się znajdowały. Poza tym, jak wspomniałam wcześniej, może był to po prostu na tyle rzadki gatunek, że mało kto o nich właściwie w ogóle wiedział w natłoku wszystkich bardziej widowiskowych czy upierdliwych magicznych stworzeń, z którymi na co dzień wchodzono w większe interakcje niż z nimi.

    20 stycznia 2024
    Reply
  14. Julitka said:

    No dobra, ale jednak uniwersum czarodziejskie jest malutkie. Naprawdę nie ma aż takich setek tematów, o których można rozmawiać. Ja jeszcze rozumiem, że np. można było testrale traktować jak, nie wiem, inicjację płciową, że w sumie to nie zawsze i nie wszystkim można o tych rzeczach mówić, ale dlaczego w ogóle unikano tego tematu? Ba – dlaczego czarodzieje po prostu nie wiedzieli, że istnieje coś takiego? W sensie, nie wszyscy mogli je widzieć, to jasne, ale naprawdę, żadna książka, łącznie z historią Hogwartu, o nich nie traktowała?

    20 stycznia 2024
    Reply
  15. Zuzler said:

    Dzieciaki nie wiedziały, o stosunku i wiedzy dorosłych za bardzo nie wiadomo.

    21 stycznia 2024
    Reply
  16. jamajka said:

    Jak ktoś był z czarodziejskiej rodziny, to przyjmował za normalne i nie pamiętał, a jak z mugolskiej, to akurat nie wpadł na to, żeby spytać, tak myślę. Nie mogę teraz wymyśleć przykładu, ale jest trochętkich rzeczy, co często dzieci nie wiedzą, bo po prostu… no nie złożylo się. Zwłaszcza, jesli chodzi o śmierć.

    23 stycznia 2024
    Reply
  17. hazel96 said:

    @julitka @elanor
    Ja obstawiam raczej to, że może to jakiś strach/awersja do tematu śmierci tak mogła na to wpływać. No bo raczej nikt się nie chwalił, że był przy innej osobie jak umierała.

    24 stycznia 2024
    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *