Lwiczka 1 – Zasady i konsekwencje – „Harry Potter” fanfiction

Kilka objaśnień od autorki

Za kanon w tej historii uznaję siedem książek oraz „Baśnie Barda Beedle’a”. Zaczerpnęłam też pewne elementy z historii zamieszczonej na Pottermore, bo mi się po prostu podobają i pasują do całości, niemniej nie trzymam się tego ściśle. Wszystko pozostałe to moja wyobraźnia. Piszę to tak, jak widziałam to od początku, przed całym zamieszaniem z „Fantastycznymi zwierzętami”, wywiadami i informacjami zamieszczanymi na Twitterze.
Pierwsza wersja tego rozdziału powstała w 2019 roku. Teraz publikuję wersję poprawioną. Zmieniłam tylko datę i godzinę wpisu, bo chciałam zachować Wasze poprzednie komentarze. Dajcie proszę znać, czy czytacie, a jeśli macie kogoś, o kim wiecie, że ta historia mogłaby mu się spodobać, dzielcie się nią. Wszystkiego dobrego w nowym roku!

Rok 1924

Rozdział 1.
Zasady i konsekwencje

– Mój przyjazd tutaj był kompletnym nieporozumieniem – oświadczyła dziewczynka uprzejmym, lecz zdecydowanym tonem. Jedną dłoń zaciskała na rączce sporego kufra, w drugiej dzierżyła złożony, granatowy parasol.
– I doszłaś do tego wniosku po jednym dniu?
Ledwie profesor Albus Dumbledore zadał to pytanie, w jego głowie rozbrzmiał głos Nicolasa Flamela. „Oczywiście, że doszła do tego wniosku po jednym dniu, ty głupi chłopcze. Inaczej nie stalibyście teraz na stacji w Hogsmeade i nie prowadzilibyście tej rozmowy. Naucz się w końcu, gamoniu, stawiać właściwe pytania, jeśli chcesz uzyskiwać satysfakcjonujące odpowiedzi”.
Wyobrażenie było tak wyraźne, że zrobiło mu się głupio, jakby Nicolas naprawdę stał obok i go złajał.
– Nie potrzeba mi więcej czasu, panie profesorze – odparła dziewczynka, patrząc na niego zaskakująco przenikliwymi, zielononiebieskimi oczyma. Nie droczyła się z nim, nie robiła mu na złość, po prostu mówiła zupełnie poważnie. – Wrócę do domu i pójdę do tej szkoły, do której chciał posłać mnie ojciec. Tak będzie najlepiej.
– Uwierz mi, moja droga, nie będzie – powiedział łagodnie Albus. – Jesteś czarownicą.
Dziewczynka lekko wykrzywiła wargi, jakby w tym stwierdzeniu było coś niewłaściwego, jakby zastanawiała się, czy nie powinna się obrazić.
– Proszę mi wybaczyć, ale… Nie podoba mi się to wszystko i wolę wrócić do domu. To nie jest moje miejsce.
Albus spotykał się już z różnymi reakcjami pierwszorocznych, lecz na dziecko nastawione do Hogwartu tak sceptycznie, żeby nie powiedzieć nieprzychylnie, nie trafił jeszcze nigdy. Zdumiewało go to tym bardziej, że matka małej była czarownicą. Cóż, kłopoty mają nieelegancki zwyczaj nadciągania z najmniej spodziewanej strony.
– Co ci się nie podoba? – zapytał i z satysfakcją stwierdził, że tym razem Nicolas nie mógłby mieć zastrzeżeń. Dziewczynka na chwilę zawiesiła spojrzenie na jego purpurowym płaszczu i Albus prawie usłyszał przepływającą gdzieś obok, niewypowiedzianą myśl: „Wszystko, od pańskiego płaszcza poczynając”. Uśmiechnął się pod nosem. Naprawdę lubił ten płaszcz i w pewnym stopniu również te przezabawne reakcje ludzi; spojrzenia pełne nieumiejętnie kamuflowanej dezaprobaty, zakłopotane miny, szepty, a nawet bezpośrednie przytyki. Tak, jakby ekstrawagancki strój był jakąś straszliwą zbrodnią, największym zarzutem, jaki można mieć wobec drugiego człowieka.
– To, że jestem czarownicą – odpowiedziała dziewczynka. – Nie chcę tego wcale. Do czego mi to potrzebne? Mogę sprawić, że kot będzie robił to, co mu każę, że dudy będą same grały, albo, że krowy zmienią kolor na zielony. Ale z kotem mogę się zaprzyjaźnić, na dudach potrafię grać bez magii, a zielone krowy to jakiś absurd.
Albusowi opadła szczęka, zarówno z powodu magicznych zdolności, do jakich właśnie przyznała się dziewczynka, jak i sposobu, w jaki zakwestionowała ich wartość. Można zaprzyjaźnić się z kotem i nauczyć się grać na dudach, a zielone krowy to absurd. Nie potrafił znaleźć na to kontrargumentu.
– Mogę zmienić owcę w psa – ciągnęła dziewczynka przyjemnym, dźwięcznym głosem, w którym, najwyraźniej pod wpływem emocji, ujawniał się szkocki akcent. – Ale to nie ma najmniejszego sensu, bo i tak nikt nie zechce psa, który zamiast pilnować owiec, pasie się razem z nimi.
Wizja dostojnego owczarka collie zajadającego trawę w towarzystwie owiec sprawiła, że ustąpiło w końcu to trudne do zniesienia napięcie, jakie Albus odczuwał od chwili, gdy okazało się, że nigdzie nie można znaleźć jednej z jego nowych podopiecznych.
– Zamieniłaś owcę w psa? – zapytał, gdy już zyskał jako taką pewność, że nie ryknie śmiechem i nie wywabi z domów połowy mieszkańców Hogsmeade. Nie ulegało wątpliwości, że mała musi mieć talent do transmutacji. I do wielu innych rzeczy. Ta wzmianka o kocie, wykonującym polecenia. Akurat o kocie, jednym z niewielu stworzeń, nie poddających się zbyt łatwo klątwie Imperius.
– Och, to był tylko przykład, panie profesorze – odparła dziewczynka, a w jej oczach pojawił się cień irytacji. – Dobrze, może nienajlepszy, ale chciałam wyjaśnić, o co mi chodzi. Mogłabym być czarownicą, ale czy naprawdę jest mi to potrzebne? Nie chcę jak mama… – Urwała i mocniej ścisnęła parasol. – Nie ważne. Po prostu wolałabym tego uniknąć.
– To nieodłączna część ciebie, moja droga – odrzekł Albus, jednocześnie notując w pamięci, że powinien dowiedzieć się czegoś więcej o rodzinie panny McGonagall. – Jeśli się z nią w porę nie zapoznasz, nie oswoisz, będzie ci bardzo trudno.
– Jeśli się z nią zapoznam, oswoję, a potem będę musiała się tego wyrzec, będzie mi dużo trudniej. – Zrobiła kilka kroków w tył, jakby dla podkreślenia, że zamierza się wycofać, póki jeszcze nie jest za późno. – Nie, panie profesorze. Wracam do domu. Dzisiaj, zaraz.
Albus czuł, że jeśli natychmiast czegoś nie zrobi, panna McGonagall naprawdę zrealizuje swój zamiar i to będzie jego osobista porażka. Mógł oczywiście w ogóle nie wdawać się w żadną dyskusję, zabrać ją z powrotem do Hogwartu i czekać, aż wybije sobie z głowy te głupstwa, albo da upust emocjom w jakiś trudny do przewidzenia sposób. Mógł wymóc posłuszeństwo, nie tłumacząc się z niczego, ale uważał, że w pracy z młodymi ludźmi, szacunek nie powinien być jednostronny.
– Dlaczego miałabyś się tego wyrzekać?
Smutek jaki nagle odmalował się na twarzy dziewczynki, niemal wbił go w ziemię.
– Jeśli kiedyś będę chciała żyć normalnie, to będę musiała – szepnęła. – Mama ciągle udaje, że nie jest czarownicą. Tata wie, ale inni nie mogą się przecież dowiedzieć. Wszyscy kłamiemy. Mama, ja, moi bracia. Mamie często jest smutno. Tak strasznie płakała, gdy dostałam list. Kazała mi jechać, choć sama wolałaby zapomnieć o Hogwarcie. Wiem to.
Albus westchnął. Nie znał sytuacji, ale mógł ją sobie łatwo wyobrazić. Ciekawe kto zaszczepił w niej przekonanie, że jej naturalne zdolności wykluczają ją z grona tak zwanych normalnych ludzi. Niekoniecznie ojciec. Wbrew pozorom, to właśnie matka, która zdecydowała się poślubić Mugola, co sprawiło, że przez cały czas czuła się wewnętrznie rozdarta, mogła nie do końca świadomie starać się ukierunkować córkę tak, by uważała swoje zdolności za przeszkodę na drodze do „normalnego” życia. Ilu takich dramatów można by uniknąć, gdyby powiodło się wprowadzenie w życie tego, o czym śnił na jawie pewnego, pamiętnego lata. Koniec z Międzynarodowym Kodeksem Tajności, koniec z ukrywaniem się. Gorąco wierzył, że to możliwe, że on i Gellert Grindelwald zdołają popchnąć świat we właściwym kierunku, że są już o włos od zdobycia potęgi, która pozwoli im stanąć na czele rewolucji i nakłonić czarodziejów do wykonania kroku, którego tak się obawiają. Te marzenia były jak słodkie wino, uderzały do głowy, wywoływały rozkoszną euforię. Niemal spijali je sobie z ust, niemal się nimi dławili. Albusowi zdawało się niekiedy, że wyczuwa jakąś gorzką nutę, lecz był zbyt odurzony, by zastanawiać się, czy to przypadkiem nie trucizna. A potem sen zamienił się w koszmar.
Zadrżał lekko. Nie był pewien, czy spowodował to chłodny powiew, czy niepokój wywołany myślami, których pragnął się pozbyć, a które miały irytującą tendencję do powracania i prześladowania go w najmniej odpowiednich momentach.
– Twoja mama tak wybrała – powiedział, starając się opanować wywołane wspomnieniami wzburzenie. – To była jej decyzja. Nie wiem czy dobra, czy zła. Nie mnie to oceniać. Twoja mama wie najlepiej. Ale ty nie będziesz musiała się niczego wyrzekać. Nikt cię do tego nie zmusi.
Zielononiebieskie oczy niemal przywarły do jego twarzy, jakby dziewczynka chciała odnaleźć na niej choćby najmniejszy ślad nieszczerości, czy kłamstwa. Nie przypominało to w niczym Legilimencji, lecz miało w sobie coś potężnego. Jej spojrzenie gładko omijało umysł, nawet się przy nim nie zatrzymując i sięgało głębiej, do samych fundamentów. Albus odniósł wrażenie, że wszystko wokół zamarło, urwał się natarczywy jazgot zięby, drobne krople deszczu zawisły w powietrzu, wdrapujący się na pobliską sosnę rudy kot znieruchomiał wpół ruchu. Oto rzeczywistość niespodziewanie dotarła do punktu, w którym pozostał tylko on i ta mała, niezupełnie oswojona istota, jedyni ludzie, zdolni do podjęcia decyzji o jej dalszym biegu.
– Obiecuję – powiedział Albus, czując się tak, jakby to jedno słowo zwaliło się na niego całym swym gatunkowym ciężarem.
– Dobrze – stwierdziła dziewczynka, robiąc krok w jego stronę. Atmosfera momentalnie się zmieniła, rzeczywistość kliknęła, niczym wskakująca na właściwe miejsce zapadka i ruszyła z kopyta, przy akompaniamencie odległych śpiewów, zapewne jakiegoś klienta Trzech Mioteł. Albus wiedział już, że wygrał. Cokolwiek się właśnie wydarzyło, nie poniósł porażki. Następne słowa dziewczynki nie pozostawiały wątpliwości.
– Wierzę panu. Ma pan w sobie coś takiego…
Jej blade do tej pory policzki, pod względem kolorystycznym upodobniły się do jego płaszcza. Zapadła niezręczna cisza.
– Mów śmiało. – Ostrożnie wyciągnął rękę po jej kufer. Coś w sposobie bycia panny McGonagall sprawiało, że wolał, by nie milczała zbyt długo.
– Przepraszam, nie powinnam się tak do pana zwracać – odparła, wbijając wzrok w ziemię. – Już dość punktów szkolnego regulaminu dziś złamałam, prawda?
– Nie da się temu zaprzeczyć – powiedział z powagą. – I będziesz musiała ponieść tego konsekwencje. Twoje zniknięcie wywołało potężne zamieszanie.
Skinęła głową, a na jej twarzy odmalowała się ponura akceptacja. Najwyraźniej słowa takie jak zasady i konsekwencje gościły w jej słowniku od dawna, czego nie można było powiedzieć o zbyt wielu młodych Gryfonach.
– Przepraszam, panie profesorze – szepnęła.
Albus najchętniej zabrałby ją teraz do szkoły, wymógł obietnicę, że to się nie powtórzy i zapomniał o sprawie. Uważał za niesprawiedliwe karanie dziecka za to, że znalazłszy się w obcym miejscu, wśród obcych ludzi, chwilowo uległo swoim obawom, lecz niestety nie dało się tego uniknąć. I tak zdołał nieco pohamować spanikowanego dyrektora, który chciał odrazu wezwać rodziców. Uprosił go, by wstrzymał się z tym do wieczora i, jak się okazało, dobrze zrobił. Zgodnie z jego przypuszczeniami, panna McGonagall odnalazła się na stacji w Hogsmeade. Postanowił sprawdzić stację, gdy tylko stwierdził, że zabrała swoje rzeczy. Oczywiście nigdzie by stąd nie odjechała; zredukowany zwykle do dwóch wagonów pociąg do Londynu wyjeżdżał wyłącznie we wtorki i wracał następnego dnia, służąc głównie trudniącym się handlem mieszkańcom Hogsmeade, którzy chętnie podróżowali w ten sposób z zakupionym towarem. Dziś był czwartek. Nie można było jednak całkowicie wykluczyć, że panna McGonagall uda się do najbliższej, mugolskiej miejscowości i tam złapie pociąg, który zawiezie ją do domu. Początkowo Albus uważał tę możliwość za raczej nieprawdopodobną, jednak teraz był święcie przekonany, że omal do tego nie doszło.
– Posłuchaj – powiedział, ujmując ją za ramię i ruszając w stronę zamku. – Musisz mi przyrzec, że więcej tego nie zrobisz, że jeśli będziesz mieć jakieś obawy, zwrócisz się z tym do mnie, albo do kogokolwiek z nauczycieli. W samych obawach nie ma nic złego, każdy ma jakieś. Wszystko sprowadza się do tego, co z nimi zrobimy. Udawanie, że ich źródło nie istnieje, nie jest najlepszym rozwiązaniem.
– Wiem – odparła, z tym niepasującym do jej wieku smutkiem. – Nie złamię więcej żadnych zasad, przyrzekam. A jakie mogą być konsekwencje… tego? Czym grozi ucieczka ze szkoły?
Albus ścisnął lekko jej ramię. Zasady, konsekwencje. Niezupełnie o taki bieg rozmowy mu chodziło, ale widocznie na pewne rzeczy jeszcze nie pora.
– Będzie dobrze – powiedział. – Za ucieczkę ze szkoły nie trafia się przecież do więzienia.
Nie był pewien, czy ją rozbawił, czy zaniepokoił, ale znów przestała się odzywać, co drażniło go jak kamyk w bucie, dlatego postanowił podjąć temat transmutacji owiec w psy. Nie mógł się już doczekać jutrzejszych zajęć. Od jego czasów, nie było w tej dziedzinie prawdziwego talentu, a teraz ewidentnie się na to zanosiło, bo, jakby nie patrzeć, transmutacja to właśnie… zasady i konsekwencje.

26 komentarzy

  1. ambulocet said:

    Bardzo dobre opowiadanie. Jak zwykle nienaganny styl i ciekawa problematyka w tle.
    Znowu wprowadziłaś trochę życia w postać Minerwy, przy okazji poruszając interesujące zagadnienie. Jak by na to nie patrzeć, młodociani czarodzieje byli grupą specjalnej troski, a świadomość wtłoczenia w określone ramy, nie musiała być dla wszystkich przyjemna. Dla jednych więzieniem był świat mugoli, a dla innych mógł nim być świat czarodziejów. Fajnie, że to pokazałaś. No i bunt Minerwy. Myślę, że nie jeden młody wychowanek internatu może się czuć podobnie.

    2 sierpnia 2020
    Reply
  2. jamajka said:

    O właśnie, kiedy dalej?

    2 sierpnia 2020
    Reply
  3. Tygrysica said:

    Zgadzam się z przedmówcami. Mała Minerwa stanęła z problemem osamotnienia, z którym boryka się każdy, kto musi zostać w internacie i z problemem inności, którą może przyjąć, z którą może się nauczyć żyć, którą może w przyszłości wykorzystywać. Może też ją odrzucić, tylko czy na pewno?

    2 sierpnia 2020
    Reply
  4. marcysia said:

    Masz talent do pisania. Uwielbiam czytać te Twoje fanficki.

    2 sierpnia 2020
    Reply
  5. Irniss said:

    ej, powiedz, że będzie dalszy ciąg.

    2 sierpnia 2020
    Reply
  6. dariusz.1991 said:

    A ja nadal czekam na swoją nominację.

    2 sierpnia 2020
    Reply
  7. Elanor said:

    A ja to w końcu zacznę traktować jako spam. Napisałam Ci kiedyś, że dam znać, jeśli się zdecyduje. Jeżeli nie dość jasno, to wybacz. Miałam zamiar przygotować w związku z tym coś specjalnego i ewentualnie zaskoczyć, ale w tym momencie ostatecznie mi się odechciało, bo mam wrażenie, że się po prostu ze mną drażnisz, a o ile się nie mylę, to ma być zabawa. Więc nie. Moja odpowiedź brzmi nie. I tyle w tym temacie.

    2 sierpnia 2020
    Reply
  8. dariusz.1991 said:

    Dziękuję za konkretną odpowiedź. A więc nominacja anulowana:).

    2 sierpnia 2020
    Reply
  9. nuno69 said:

    Ależ skąd takie uniesienie, szanowna Pani? Kolega tylko grzecznie zapytał.

    3 sierpnia 2020
    Reply
    • Elanor said:

      Ależ to sprawa między nami i zdaje się, że już zakończona. Nie ma potrzeby tego ciągnąć i bez sensu nabijać komentarzy.

      3 sierpnia 2020
      Reply
  10. Agata.d said:

    Opowiadanie jak zawsze fajne, chyba bardzo lubisz Minerwę i Albusa, bo praktycznie każde opowiadanie z tematyki Potterowskiej jest o nich.

    4 sierpnia 2020
    Reply
    • Elanor said:

      Tak. 🙂
      Bardzo lubię też Hermionę, ale o niej to już chyba wszystko napisano. I wszelkie akcje z Umbridge. O tak, dokuczanie Umbridge to moja specjalność. 😉

      4 sierpnia 2020
      Reply
  11. Agata.d said:

    No to prawda, o Hermionie napisano już chyba wszystko, co można było, ale o dokuczaniu Umbridge jest naprawdę mało ficków mam nadzieję, że jeszcze coś w tej tematyce wyjdzie z pod twojego piura. 🙂

    5 sierpnia 2020
    Reply
  12. jamajka said:

    Ja ci już mówiłam, że coś o Hermionie w twoim wykonaniu bym przeczytała. Tobie, to bym nawet oddała w ręce paręmotywów, których zwykle z niąnie czytam. Oj… tak. W tym wypadku… tak. :d

    5 sierpnia 2020
    Reply
  13. Agata.d said:

    Oj tak, w sumie ciekawe by było coś o Hermionie przeczytać od ciebie. Ciekawa jestem, jak ci ta postać leży.

    6 sierpnia 2020
    Reply
  14. Zuzler said:

    Swoją drogą, jak sobie tak wyobrażę dziewczynkę lat powiedzmy 10 imieniem Minerwa w szkole pełnej Jasió, Stasiów czy innych Kaś i Baś… Dziwnie to wygląda. A poza tym dziwnie szybko ta moda przeminęła. Jeszcze w pokoleniu rodziców Harry’ego był Severus, Remus… A w jego pokoleniu dupa, nic.

    15 sierpnia 2020
    Reply
  15. Elanor said:

    Mogli mieć taką fazę. W sumie trochę tak to działa z tymi imionami.

    16 sierpnia 2020
    Reply
  16. jamajka said:

    Jak to nic? A Hermiona? xd. Jeszcze tam jakiś był taki, ale już nie pamiętam.

    16 sierpnia 2020
    Reply
  17. Zuzler said:

    No ale Hermiona, wybacz, była w ogóle z mugolskiej rodziny, więc się nie liczy.

    19 sierpnia 2020
    Reply
  18. Elanor said:

    Ale akurat imię Hermiona w Wielkiej Brytanii występuje. Choć pewnie jest uważane za staromodne, bo w książkach zawsze jest ciotka Hermiona. xd

    20 sierpnia 2020
    Reply
  19. Agata.d said:

    Ginewra to w sumie też staroświeckie imie trochę.

    20 sierpnia 2020
    Reply
  20. marcysia said:

    Wracam do opowiadania z zapartym tchem.

    24 marca 2021
    Reply
  21. marcysia said:

    Czytam, czytam i nie mogę się naczytać.

    23 września 2021
    Reply
  22. lwica said:

    Przeczytałam ze względu na tytuł. 😉 Podoba mi się. 🙂

    16 stycznia 2023
    Reply
  23. Zuzler said:

    A w sumie jaka była konsekwencja ucieczki ze szkoły?

    1 stycznia 2024
    Reply
  24. matius said:

    Ja się jescze nie zabrałem, ale to z prostej przyczyny – czas. Jak znajdę to się zabiorę.

    7 lutego 2024
    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *