Groszek – tekst własny

Tym razem chciałam sprawdzić, czy potrafię całkowicie zmienić styl. Ostrzeżenie, jak na moje standardy, jest słownictwo. I… No cóż, cała ta historyjka jest dość specyficzna.

Groszek

Groszek zdechł jakoś na początku października i miał do tego pełne prawo; siedemnaście lat dla takiego małego, burego kundelka, to jak dla człowieka setka. Albo i więcej. Można ten sędziwy wiek uznać właściwie za spore osiągnięcie, jeśli weźmie się pod uwagę ulubione rozrywki Groszka, do których zaliczało się między innymi przebieganie przez ulicę dokładnie wtedy, gdy jakiś wariat sprawdzał jak szybko można jechać ciężarówką w terenie zabudowanym, nie tracąc przy tym prawa jazdy. Według obliczeń, delikatnie mówiąc, poirytowanych mieszkańców, na tej cholernej ulicy, tylko w ciągu ostatniego roku zginęło jedenaście kur, pięć kotów i dwa jeże. Groszkowi jednak zawsze się udawało, podobnie jak Nerusiowi, wilczurowi z sąsiedztwa. Obydwu psom powszechnie wróżono marny koniec, ale Groszek opuścił ten świat bez szczególnych cierpień. Do końca trzymał się na swoich krzywych, czterech łapach, nawet nie oślepł, ani nie ogłuchł. Po prostu, jak stwierdził Marek, jego właściciel, naturalna kolej rzeczy w końcu dobrała mu się do chudego tyłka. Położył się na swoim posłaniu w szopie, wcześniej obróciwszy się trzy razy, zasnął i więcej się nie obudził.
Marek zapytał zwykle dobrze poinformowanego właściciela Nerusia, co to się teraz robi, jak zdechnie pies, gdzie się to zgłasza? Słyszał, że się zgłasza, że zaświadczenie o utylizacji weterynarz musi wydać.
– A po chuj będziesz zgłaszał? – odrzekł uprzejmie sąsiad. – Zakop w ogródku. Należy się psinie po tylu latach.
Po namyśle Marek, choć generalnie był zwolennikiem załatwiania wszystkiego zgodnie z prawem, doszedł do wniosku, że co racja, to racja, psinie godny pochówek się należy i pół godziny później Groszek spoczął pod czereśnią. Często się pod nią wylegiwał i Marek uznał to za całkiem dobry pomysł. Neruś łypał na niego zza płota.
– No co? – mruknął Marek, otrzepując jeansy z ziemi. – Takie życie, przyjacielu. Takie życie.
Neruś niemrawo zamerdał ogonem. Był młodszy od Groszka o dobrych kilka lat, lecz mimo wszystko to Groszek był inicjatorem wszelkich awantur, do których młodszy pies chętnie się przyłączał. Teraz sprawiał takie wrażenie, jakby przyszedł pożegnać starego kumpla.
Marek przebrał się, wsiadł na rower i wyruszył do pracy. Wyjeżdżając zobaczył syna sąsiadów, który wraz z kolegą przygotowywał grilla. No tak, Krzysiek wspominał mu parę dni temu, że młody ma osiemnastkę i, że zaprasza kilku kolegów. Krzysiek z żoną mieli w tym czasie wyskoczyć do jakichś znajomych, czy też wybrać się gdzieś razem z tymi znajomymi. Mniejsza z tym. W każdym razie miało ich nie być. Marek nie obawiał się za bardzo o przebieg tej imprezy. Syna sąsiadów znał od zawsze i wiedział, że Piotrek to porządny chłopak. Nie dziwił się, że rodzice postanowili dać mu pełną swobodę. Przez chwilę przyglądał się jak chłopcy… Młodzi mężczyźni rozstawiają ogrodowe krzesła. Uśmiechnął się. Pogoda była ładna, nadawała się jeszcze na grilla. On natomiast miał przed sobą wiele godzin siedzenia w ciemnym studiu i nagrywania lektora, czytającego wybitnie denne romansidło. Może przynajmniej przejrzy ogłoszenia w Internecie i sprawdzi, czy ktoś w okolicy nie ma do oddania szczeniaka.
Do domu wrócił około północy. Okazało się, że prócz nagrywania lektora, szef miał dla niego kilka innych zleceń; montaż radiowej reklamy pewnego sklepu z meblami, która ponoć miała być zrobiona na wczoraj oraz zgranie do postaci cyfrowej pięciu winyli. Ostatecznie uporanie się z pracą zajęło mu dużo więcej czasu, niż zakładał. W tym czasie impreza zdążyła się przenieść do domu. W środku paliły się światła, lecz było cicho. Jedynie Neruś zaszczekał kilka razy, ale jego głos również dobiegał z domu.
Marek wprowadził rower do szopy. W pierwszej chwili nic szczególnego nie zwróciło jego uwagi, lecz gdy wychodził, odruchowo zerknął w kąt, na posłanie Groszka. Zamknął na chwilę oczy, uszczypnął się, spojrzał znowu i zdębiał. Groszek leżał na posłaniu, z łbem opartym na łapach. Wyglądał jakby spał sobie w najlepsze i gdyby Marek, kilka godzin temu nie zakopał go pod czereśnią, nie dostrzegłby w tym nic podejrzanego. Przynajmniej do rana. Może jedynie to, że pies był czystszy, niż zwykle. Czyściutki jak jasna cholera. W ciągu całego swojego życia ani razu nie był tak czysty. Marek wyczuł unoszący się w powietrzu delikatny zapach mydła. Wziął z półki latarkę i wyszedł z szopy. Ziemia pod czereśnią była rozkopana.
– O Jezu, Marek, mam nadzieję, że chłopaki chałupy w powietrze nie wysadzili, co? – rozległ się w słuchawce głos Krzyśka.
– Bardzo kurwa śmieszne – burknął Marek. Żarty ze śmierci, nawet jeśli dotyczyło to psa, były zdecydowanie nie w jego guście.
– No to mówże o co chodzi – powiedział Krzysiek.
– Ty już dobrze wiesz o co chodzi. Widziałeś, gdzie zakopuję Groszka i chciałeś mi wyciąć numer, tak?
– Co ty pieprzysz?
– Przestań się zgrywać. Wykopałeś go, jak tylko pojechałem do roboty.
– Co? – Rozbawienie w głosie Krzyśka mieszało się z irytacją. – Ile dzisiaj wypiłeś?
– Nic nie piłem – odrzekł Marek. Zaczynał tracić cierpliwość. Żart nie był śmieszny i zależało mu na tym, żeby do sąsiada to dotarło.
– No to chyba cię odrobinkę pojebało. Żeby wydzwaniać do mnie po nocy i opowiadać takie pierdoły… Nie miałem co robić, tylko wykopywaćtwojego kundla!
Złość w głosie Krzyśka znacznie wykraczała poza jego zdolności aktorskie, więc Marek zmuszony był uznać, że sąsiad rzeczywiście nie miał z tym nic wspólnego. Ciarki przeszły mu po plecach. Więc kto? Postanowił, że rano zadzwoni do weterynarza i dopyta, co, zgodnie z prawem, należy zrobić z psimi zwłokami. Pokarało go. Niech to diabli, będzie miał nauczkę na całe życie. Może to jakaś chora akcja policji, pod hasłem "Nie zakopuj psa w ogródku"?
Następnego dnia, gdy wybierał się do sklepu, zatrzymał go Piotrek.
– Przepraszam – zaczął niepewnie. – Tata mi mówił… Chciałbym pana bardzo przeprosić. Wygląda na to, że doszło wczoraj do strasznego nieporozumienia. Mieliśmy tu imprezę. Wie pan, miałem osiemnastkę. Tak siedzimy, siedzimy, a tu nagle idzie Neruś, niesie Groszka w zębach. Nie wiedziałem, że zdechł. Jakbym wiedział, to by tej całej akcji nie było. Trochę wszyscy wypiliśmy i… No, tak za bardzo to nie myśleliśmy. Mojej dziewczynie przyszło do głowy, że go Neruś zadusił. Wystraszyliśmy się, wymyliśmy go, bo był okropnie brudny i go odnieśliśmy.
Marek odetchnął z ulgą. Ot i wyjaśniła się cała zagadka. Neruś przez cały czas go obserwował i widocznie postanowił przyjaciela odkopać.
– Mieliśmy nadzieję – ciągnął Piotrek – że będzie wyglądało, że sam zdechł. Rozumie pan, byliśmy… eee, naprawdę za dobrze z naszym myśleniem nie było. Tam na ganku go położyliśmy. Tam, gdzie często leżał.
– Gdzie go położyliście? – zapytał Marek, czując, że żołądek podchodzi mu do gardła.
– Na ganku.
– Jesteś pewien?
– Tak. Z pół godziny się zastanawialiśmy, gdzie będzie najlepiej.

6 komentarzy

  1. Tygrysica said:

    Eeee, a gdzie wytłumaczenie przemieszczania się psa zombie? Ja chcę wieeeeeeęcej.

    8 marca 2020
    Reply
  2. Zuzler said:

    Oo, podoba mi się.

    8 marca 2020
    Reply
  3. Zuzler said:

    No, ale ja jako oceniacz raczej średnia w Twoim przypadku jestem, bo mi się niestety wszystko podoba.

    8 marca 2020
    Reply
  4. Agata.d said:

    Fajne, tylko brakuje mi jakiegoś zakończenia, ale ja ogólnie nie lubię zakończeń otwartych i nie donkbniętych wądków.

    16 marca 2020
    Reply
  5. Amparo said:

    Świetne, coś mi się wydaję, że ktoś tu się zainspirował Malagą.

    21 marca 2020
    Reply
  6. helenkagd said:

    A ja bym dodała, że niech każdy po swojemu wymyśli zakończenie.

    12 kwietnia 2020
    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *