Zastanawiam się, cóż to dziś za święto. Dzień dobroci dla irytujących niewidomych? Jest paskudnie, pada deszcz z rodzaju tych, które nie bębnią o parapet, ale przemaczają człowieka do suchej nitki, nie zważając bynajmniej na fakt, że płaszcz, który rzeczony człowiek ma na sobie jest ponoć przeciwdeszczowy. Wszędzie woda, po minucie przebywania na zewnątrz także w butach. No dobrze, prawdopodobnie tylko ja chodzę w sandałach do czasu, aż trzeba przynieść z piwnicy kozaki, ale zostawmy to.
Jest ponuro, wilgotno, a w perspektywie jeszcze więcej ponurości i wilgoci. Wychodzę na zakupy, w dość długą trasę i co zastaję? Coś, czego nigdy w życiu nie doświadczyłam. Ludzie uprzejmi na każdym kroku. Wskazują gdzie kasa, gdzie kolejka, gdzie drzwi, przytrzymują te drzwi, pomagają pakować zakupy. Nie ważne, że w zasadzie nie trzeba. Idę do schodów, ktoś pyta czy nie pomóc. Przechodzę przez ulicę, ktoś życzliwy, nie pytany informuje mnie, że nic nie jedzie. Pani w innym sklepie wdaje się ze mną w podejrzanie wesołą i swobodną pogawendkę. W tym momencie zaczynam się bać, że ten nadmiar życzliwości mnie zabije. To jest podejrzane! Co się tu, do diabła, wyprawia!? 🙂
A już myślałam, że to tylko ja biegam w mało jesiennych butach. Wprawdzie nie w sandałach, ale w balerinach to jak najbardziej.
ej, jak to jest? Dla mnie ludzie są bardzo mili zwykle 🙂
A dlaczego ten wpis jest prywatny?
PS: Fanfick chorror, polecam.
Dla mnie też zwykle są mili. 🙂
Dzisiaj Pan Ochroniarz z dworca centralnego (Pozdrawiam Pana Ochroniarza!) odprowadził mnie aż poza dworzec, na przystanek, twierdząc, że pragnie poszczycić się jeszcze przez chwilę towarzystwem "takiej" kobiety. 🙂
@Jamajka
Przez przypadek.
Ale to trzeba się tylko cieszyć. Dołączam do klubu chodzących w sandałach do zimy.
Do zimy może nie, mam kupione świeżutkie, milutkie i śliczne półbuty, broń Panie całebuty, ale póki co latam w sandałąch. Dla mnie też są mili na co dzień. 😀
dla mnie też ludzie zazwyczaj są mili.
Dla mnie również są mili. Czasami popełniają drobne błędy w komunikacji, ale generalnie przesadnie nażekać nie mogę. Często pytają, czy pomóc, jeszcze częściej reagują bardzo uprzejmie, kiedy to ja o coś pytam.
I dla mnie też, praktycznie nie spotykam nigdy się z jakimiś dzikami.
Dla mnie też zazwyczaj są mili, rzadko się zdarzają tacy, którzy nie chcą pomóc, nawet jak łapie jakiegoś przypadkowego ludzia, bo się zgubiłam, albo boję się przejść sama przez skrzyżowanie.
A dla mnie nie. Wredota przyciąga wredotę.
Ee, Nuno, gdyby tak było, to do mie by ni jeden ciul nie podszedł w życiu. 😛
Pewnie wszystko zależy na kogo się trafi, przecież nikt nie ma wredoty wypisanej na czole. No chyba, że ktoś ma minę bardzo zniechęcającą, to już wtedy mało kto podejdzie, no chyba, że jest bardzo odważny. 😀
uśmiecham się wrednie, tak, wredota przyciąga, oj przyciąga i o zgrozo można stać się przez to mniej wrednym dla świata.
Prawo matematyki minus i minus daje plus.
@Magmar
Obawiam się, że u mnie na tej zasadzie przyciągnęło się całe miasto. xd
Ale to pocieszające, bo w końcu rzeczywiście powinniśmy wyjść na plus.
Cieszę się, że wlałam w Twe serce kroplę otuchy hiehie.
Ja w poniedziałek spotkałem jedną z tych niewielu osób, które nie dość, że nie wiedzą, jak się zachowywać, to jeszcze nie chcą słuchać tłumaczeń.
Zaczęło się na warsztatach, na których byłem, a potem niestety przeciągnęło się na fragment drogi autobusem.
Długo by opisywać i przydałoby się zrobić osobny wpis, ale Pani rozpoczęła od kategorycznego uznania, że potrzebuję dodatkowego talerzyka do ciasta. Na moje kilkukrotne zapewnienia, że dam sobie radę i że oczekuję od niej równego traktowania, powiedziała, jak by mnie tam nie było, że, tu cytat, równego traktowania mu się zachciało, a swoją równość będziesz miał wtedy, jak Ci to wszystko spadnie.
Potem wmusiła mi swój tależ z trzema kawałkami ciasta, mimo, że chciałem tylko jeden dodatkowy kawałek. Powiedziała coś, że jak dają, to mam brać i cicho siedzieć, zupełnie, jak by to była jakaś jałmużna. Zdziwiła się, że mnie to uraziło, a na komunikat, że mam trochę inne przekonania, znowu kazała mi cicho siedzieć.
O tym, że bez pytania szarpała moją rękę, żeby koniecznie pokazać mi rozkład ciasta na tależu nie wspomnę. Popis zakończyła, wpychając się do autobusu jako mój, jak to określiła, opiekun i próbując, oczywiście bez powodzenia, wepchnąć mi jedzenie. Na koniec spuściła z tonu i była nawet milsza, ale myślę, że dlatego, że zwietrzyła okazję, żeby nie płacić za bilet w autobusie.
O ja pierrrrr… To skąd ona się urwała?
Rany, gdzie my żyjemy…
I to jest najlepszy komentarz do tej sytuacji. Ewidentnie miała coś z głową i to dosłownie, bo w przypływie szczerości wyznała mi, że bierze psychotropy.
Dziw, że się do tego przyznała. Albo to był przejaw odwagi, albo głupoty, choć skłaniam się bardziej ku tej drugiej możliwości.
Co ona tam robiła?
Przypuszczam, że znalazła przypadkowo wydarzenie i została na darmowy poczęstunek.
Ożesz… ale hamstwo.